Na wulkanie
Wycieczka
Tom, jak pisałam wcześniej, niestety nie mógł być w swoich chatkach ze względu na tragedię rodzinną, a co za tym idzie, nie mógł też zaoferować żadnych wycieczek. Po prostu mi powiedział, chcesz zobaczyć wulkan, idź do resortu. No to poszłam, bo co miałam zrobić? White Grass Resort tak, miał w swojej ofercie wyprawę na wulkan, i to nawet nie o wiele droższą niż normalnie oferował Tom. Kosztowało to mniej więcej 530 zł, a w cena zawierała wyjazd o około 14 (2 godziny w jedną stronę 4×4), dotarcie do parku przed zachodem słońca, obejrzenie pokazówki – tańca i śpiewów lokalnej ludności, wspięcie się na 300metrowy wulkan, czekanie do zachodu słońca, podziwianie strzelającej lawy z krawędzi krateru i powrót do resortu o około 21.
Towarzystwo
Z resortu tym samym transportem wyruszyło ze mną kilkoro turystów z Nowej Kaledonii, wieku mocno średniego, którzy nie mogli nachwalić Vanuatu, jakie ono tanie w porównaniu z Nowa Kaledonia. No cóż. Ja to porównywałam do Chin i dla mnie raczej było kurewsko drogo. Siedziałam cicho i podziwiałam widoki. Na szczęście po przyjeździe do terenu parku, jak sobie usiadłam na widowni, czekając na występ. Miałam akurat lnianą torbę z Polski i po chwili podeszła do mnie jakaś dziewczyna. Okazało się, że też Polka, po latach pracy w Luksemburgu, rzuciła to wszystko w cholerę i zaczęła podróżować. Jak ja się ucieszyłam, w końcu mogłam z kimś porozmawiać!
Wulkan
Góra Yasur to jeden z najbardziej aktywnych wulkanów na świecie. Erupcje towarzyszą mu niemal bez przerwy od momentu zaobserwowania wybuchu w 1774 roku przez kapitana Jamesa Cooka. Jego dokładna wysokość to 361 m n.p.m a obwód krateru ma niemal 400 m. Wejście to pestka. Potem z każdą chwilą robi się zimniej i trzeba cierpliwie czekać aż zrobi się ciemno, żeby cokolwiek widzieć.
Przerażająco piękne
Tak to określił mój siostrzeniec jak zobaczył zdjęcia i filmiki z tego wieczora. Rzeczywiście, chwilami się bałam, a że się osunę z tego krateru, siedzieliśmy na krawędzi, a że jakaś iskra czy lawa trafi akurat we mnie. Nic takiego się nie wydarzyło. Było cudownie. Tylko nikt nam nie powiedział, że fajnie by było mieć jakaś latarkę, bo o ile wchodzić było łatwo, tak schodzić w ciemnościach po wulkanicznym żwirze już nie.
Powrót też nie był najprzyjemniejszy. Wróciliśmy do resortu po 21, w sam raz na piwo. Po 22 zebrałam się, do swojej chatki. Czekało mnie 5 km w totalnej ciemności, ubitą drogą, przez dżunglę. Miałam telefon, ale latarka nie za wiele dawała. To było najszybsze 5 kilometrów w moim życiu!