Arena Pepe Cisneros.
Zacznijmy od filmu:
Dylemat
Nie znoszę przemocy, bijatyk, jak też sportów walki. Nie wiem, czy lucha libre zalicza się do sportów, czy bardziej wkłada do szufladki szeroko rozumianej rozrywki? Nieważne. Długo dyskutowaliśmy z Pawłem, iść, nie iść.
Strach
Szczerze mówiąc, nie miałam pojęcia jak to wygląda i jak to zniosę. Zdawałam sobie sprawę, że zawodnicy nie biją się naprawdę, ale horrory czy brutalne sceny w filmach również nie są tak naprawdę, a jednak nie jestem w stanie ich obejrzeć i do dziś chowam głowę w poduszkę.
Niewykorzystane okazje…
Postanowiliśmy iść, bo jak by taką okazję ominąć, zrobić w Meksyku coś, co robią Meksykanie. Plakaty na ulicach codziennie nam przypominały, że jeszcze się nie wybraliśmy na meksykański wrestling, przypominając, że czasu w tym mieście mamy co raz mniej, i jak nie teraz, to pewnie już nigdy.
Wujek Pepe
Sprawdziłam, gdzie mamy najbliżej i tak trafiliśmy na Arenę Pepe Cisneros, gdzie co tydzień w niedzielę, około 18 odbywa się zapaśniczy występ.
Arena leży ok 2 km od centrum historycznego; w trochę dziwnej dzielnicy. Od nas to już było ponad 5. Poszliśmy tam z buta, ale im bliżej byliśmy celu, tym mniej komfortowo się czuliśmy. Było jasne, że z powrotem pojedziemy taksówką. Pech chciał, że mi Didi przestało działać. Spanikowałam, ale pani sprzedająca bilety zadzwoniła nam po taksę. Bo widzicie…
Szok
Lucha libre na pewno zaskoczyła nas jednym. Przemiłą, rodzinną atmosferą. Serio. Wiem, brzmi to dziwnie, w momencie, kiedy na ringu panowie dają sobie w mordy, udają, że gryzą, czy łamią nogi. Ale wokół? Garstka cudzoziemców, takich jak my, którzy z ciekawości przyszli zobaczyć, jak licha Libre wygląda na żywo. A poza nami, zdecydowana większość to rodziny z dziećmi. Dzieciaki, widać było, mają swoich ulubieńców i im kibicują. Najgłośniej? Zdecydowanie małe dziewczynki.
Uśmialiśmy się bardzo i polecamy. Ciekawe doświadczenie.