Miasto artystów?
Nie każdy się nadaje do nawigowania
Po pięciu dniach dojechałyśmy do Melbourne. Ostatni odcinek to ja nawigowałam, i tak poprowadziłam Anię, że po raz pierwszy pojechałyśmy płatnym odcinkiem autostrady. To tylko udowodniło, że naprawdę w samochodzie najlepiej wychodzi mi spanie.
Noclegi
Pierwszą noc miałyśmy zaklepany couchsurfing, na kolejne zarezerwowałyśmy sobie jeden z najtańszych hosteli w mieście. Był to zarówno jeden z najgorszych hosteli, w jakich byłam. Dziesięcio piętrowa fabryka a nie hostel. Największym szokiem była przestrzeń do przechowywania bagażu. Zostawić tam coś i znaleźć, nie wspominając o stanie w jakim miało być to znalezione, okazało się nie lada sztuką.
Na każdym piętrze było co najmniej 10 pokoi, każdy 10 osobowy. Albo pamięć mnie myli, albo mieli szczególne upodobanie do liczby 10. W każdym pokoju 1 łazienka, i tylko na niektórych piętrach, a nie do wszystkich był dostęp, była dodatkowa toaleta dla niepełnosprawnych. Kuchnia zamykana o 11. Po tej godzinie można było pomarzyć o herbacie czy przekąsce z jedzenia, które się zostawiło w kuchni. Ludzie jak to ludzie, im więcej, tym większy chaos i brud.
Melbourne
Nie wiem, czy to z powodu atmosfery w hostelu, czy ze zmęczenia, Melbourne nie wywarł na mnie jakiegoś super wrażenia. O wiele bardziej mi się podobało Sydney. Z miłych akcentów, to w Melbourne spotkałyśmy się z koleżanką Ani. Dzięki niej trafiłyśmy na festiwal St Kilda:
Łaziłyśmy po mieście długo, bywały dni, że każda z nas chodziła gdzie indziej, chyba potrzebowałyśmy trochę przestrzeni. Nawet zapisałyśmy się na takie darmowe zwiedzanie z przewodnikiem, ale w połowie uciekłyśmy cichaczem. Jak już przeszłyśmy miasto wzdłuż i wszerz, z braku laku wybrałyśmy się razem na Melbourne eye.
Dla mnie atrakcją był skok spadochronowy. Ale o tym, następnym razem.