artesanal shopping
Mezcal
Przyznam, że zwiedzanie Monte Albán nadwątliło nasze siły witalne, no dobra, bardziej moje, Paweł jest odporny na głód, i gotowi byliśmy przyjąć zacny tradycyjny posiłek meksykański. Okazało się jednak, że plan wycieczki był inny. Najpierw trzeba było objechać wszelkie warsztatownie i sklepy, żeby w nagrodę dostać obiad.
Nie trzeba nikogo przekonywać, że degustacja mezcalu na pusty żołądek i po kilku godzinach bycia wystawionym na intensywne promienie słoneczne to posunięcie ryzykowne. Bynajmniej dla mnie. Podczas degustacji, wiadomo, nie nalewają pełnych kieliszków, ale próbuje się ok. sześciu różnych mezcali.
Ta palenque (czyli zakład produkujący mezcal), Mezcal Ancestral Ñumana, była o wiele mniejsza od tego, który odwiedziliśmy kilka dni wcześniej z Alvaro. A do tego znajdowała się niedaleko Monte Alban, więc na trasie wycieczkowiczów, czyli było bardzo tłumnie. Pracownicy bardziej skupiali się na polewaniu niż na demonstracji tradycyjnej metody wytwarzania tego szlachetnego trunku. Nasz kierowca za to zrobił nam lekcję biologii objaśniając różnice gatunków agawy, i to zapamiętałam najlepiej.
Alebrijes
Dobra, alebrijes. Ciekawa nazwa, ale co to w ogóle jest? To od początku.
Alebrijes to lekko surrealistyczne stworzonka z onirycznego świata Pedro Linaresa Lopez, artysty z miasta Meksyk. On to, ciężko chory, miał halucynacje, w których zobaczył fantastyczne chimery, skrzydlatego osła, żabę z kogucią głowę i wiele innych. Wszystkie też krzyczały: Alebrije, alebrije, alebrije! I tak dzięki niedomaganiu Linaresa nie tylko hiszpański się wzbogacił o nowe słowo, ale też świat kolorują alebrijes, drewniane (albo z papieru marche) figurki wymyślnych zwierząt.
Od stolycy do Oaxaki
Ze stolicy Meksyku tradycja alebrijes przeniosła się w okolice Oaxaki. Pasowało to do prowincji, bo już od dawna słynęła z uzdolnionych rzeźbiarzy w drewnie. Jeden z nich, Manuel Jiménez z miasteczka Arrazola, już w latach 40-stych wyczuł ekonomiczny potencjał alebrijes. W 20 lat zmonopolizował lokalny rynek, ale towar sprzedawał się tak dobrze, że z czasem rzeźbienie kolorowych figurynek stało się jednym z głównych zajęć nie tylko w Arrazola, ale też okolicznych wiosek. Pomijając całą historię rozpowszechniania się tego rękodzieła, po dziś dzień w okolicach miasta Oaxaca są dwa główne centra alebrijes – Arrazola i San Martin Tilcajete.
Jak z gałązki powstaje kolorowe cudo
Do produkcji alebrijes używa się drewna z tzw. drzew kopalnych endemicznych dla Meksyku. Po wysuszeniu, wybiera się kawałki do rzeźbienia, bo już sam kształt gałęzi może decydować o rzeźbionej figurze. I tak, skomplikowane, skręcone gałązki nadadzą się na jaszczurki, ośmiornice czy smoki. Już wyrzeźbione, figurki szlifuje się i pokrywa farbą bazową. Na samym końcu pokrywa się je skomplikowanymi wzorami w żywych kolorów.
Nawet małych figurek nie tworzy tylko jedna osoba. Praca przy alebrijes jest podzielona, zbieraniem drewna i rzeźbieniem zajmują się mężczyźni, dzieci czy niewykwalifikowani pracownicy biorą na siebie najbardziej monotonną część produkcji, czyli szlifowanie. Natomiast malowaniem zazwyczaj zajmują się kobiety.
Czarna glina z San Bartolo Coyotepec
Kolejną wioską na turystycznej trasie oaxatańskiej manufaktury jest San Bartolo Coyotepec słynące z barro negro, czyli czarnej gliny. A właściwe, wszelakiego rodzaju przedmiotów z niej zrobionych.
Ciemna glina występująca w regionie San Bartolo Coyotepec była używana już 2500 lat temu. W muzeach antropologii i rzemiosła na całym świecie znajdują się przedmioty użytkowe, figuratywne i dekoracyjne wykonane z sanbertolańskiego Barro Negro.
O tym jak popielaty stał się czarnym
Pierwotnie kawałki gliny były wypalane w wysokich temperaturach w zamkniętych podziemnych piecach i stawały się matowo-szare. Ich powierzchnia stawała się nieprzepuszczalna, a dzięki temu idealna do przechowywania i transportowania płynów – zazwyczaj wody lub mezcalu.
I tu pojawia się Doña Rosa Real Mateo de Nieto. Otóż właśnie ona w latach 60-tych dokonała odkrycia, które zmieniło Barro Negro. Coś, co zaczęło się jako błąd, stało się zupełnie nową techniką. Zaczęła wypalać elementy w niższej temperaturze, a następnie polerować je kwarcem tuż przed całkowitym wyschnięciem. Wypalona glina nagle nabrała błyszczącego, kruczoczarnego wykończenia.
Garnki zrobione jej nowatorską metodą sprzedawały się szybko i to po wysokiej cenie. Wielu lokalnych garncarzy zaczęło kopiować ten sposób wypalania barro negro i tak mamy San Bartolo Coyotepec od czarnych garnków.
Znajdziecie tu mnóstwo bazarów/warsztatów z lokalnymi wyrobami, ale nasza wycieczka trafiła akurat do Alfarerii samej Doñy Rosa.
Tu oprócz shoppingu czekał na nas pan, kuzyn babci koleżanki pani, która według legendy, jako pierwsza w Meksyku odkryła sposób lepienia czarnych garnków. Jak na kuzyna babci koleżanki tej pani przystało, uraczył nas bardzo ciekawym pokazem i historią sztuki lepienia czarnych garnków.
Jedynym moim zastrzeżeniem było to, że bo mezcalu oczy mi się same zamykały, ale dałam radę nagrać najważniejsze rzeczy, więc na pewno wrzucę na YT.
Miejsca, do których nie dojechaliśmy
Wiadomo, nie da się zwiedzić czy zobaczyć wszystkiego, co więcej, nie trzeba nawet chcieć zobaczyć wszystkiego. My się tego nie wstydzimy, zwiedzamy to, co chcemy, i/lub to co otwarte.
Gdybyście byli fanami takich warsztatów wszelkiej maści, to polecenia godne jest Teotitlan del Valle. Wioska, ok. 25 km od Oaxaca, słynie z kolorowych, ręcznie tkanych wełnianych dywanów i tkanin. Korzystając z tradycyjnych technik przekazywanych z pokolenia na pokolenie, lokalni tkacze tworzą wspaniałe dzieła o skomplikowanych wzorach i jasnych kolorach.
Z wyjątkowych tkanin i wzorów znane są również wioski Santo Tomás Jalieza (pasy, szale, bluzki w tradycyjne wzory geometryczne) oraz San Antonino Castillo Velasco (wielokolorowe ubrania we wzory kwiatowe).
Jeśli czarna glina jest według Was za ciemna, nic nie szkodzi. W Santa Maria Atzompa znajdziecie mnóstwo wyrobów ceramicznych wykonanych tym razem z zielonej gliny.
W Ocotlán de Morelos będą zaś na Was czekać kowale, tworzący od mieczy, przez noże, szable, po sztućce.
Jeden dzień to zdecydowanie za mało!