Samotna wspinaczka
Alernatywna droga
Dla nas to żadna przyjemność, wiecie, tłumy turystów, czekanie w kolejce/-kach, a potem tylko fotka i wracamy. Darując sobie takie wrażenia, zaczęliśmy wspinaczkę od południa i przepięknej kamiennej wioski Yuhu. To nie tak, że sami na to wpadliśmy. Nasz kolega, zapalony wędrowiec górski, powiedział nam o tej możliwości i polecił Maps.me jako przynajmniej dobry początek przy wyjściu z Yuhu.
Początek
Rzeczywiście, Yuhu jest na tyle małą wioską, że nie sposób nie znaleźć i głównej ulicy i zobaczyć, gdzie góra i w którą stronę trzeba skręcić, żeby na nią wejść. Ale my to my, i żadnego szlaku nie widzieliśmy. Kolega też wspominał o koniach, że niby będą, dla leniwych turystów. Nie było. Pytałam się miejscowych, ale w sumie nikt nam za bardzo nie potrafił pomóc, więc poszliśmy przez krzaczory. Po jakiś 20 minutach w końcu zobaczyliśmy ścieżkę.
Trasa
Trasa początkowo była bardzo przyjemna. Na szlaku nie było nikogo, nie licząc kóz, krów i śladów obecności koni. Czyli Kolega miał rację, gdzieś te konie były, jedynie my ich nie spotkaliśmy. Brak obecności kogokolwiek z każdym metrem w górę stawał się coraz bardziej niepokojący.
Czarne niebo
Kto nas zna, ten wie, że do rannych ptaszków nie należymy. Poranki są zazwyczaj powolne i przydługie. Zanim dojechaliśmy z Lijiangu do Yuhu to było już przed 11, a jak już zaczęliśmy wchodzić na jakieś większe wysokości, niebo zaczęło pokrywać się złowieszczymi chmurami a skały powiła mgła. Powoli robiło się późno.
Nieskończona wyprawa
Niewiele pamiętam ze szkoły, ale to, że z górami nie ma żartów wzięłam sobie do serca. Nie chcąc ryzykować… czegokolwiek postanowiliśmy wracać, mimo że nie dotarliśmy na szczyt. Wdrapaliśmy się tylko na 3800, ale i tak było warto i chemy tam wrócić.