W krainie wulkanów
Długa droga autobusami
Z Kunmingu do Tengchong (zachodni Junnan, powiat graniczy z Myanmarem) to ponad 600 km i nie ma bezpośredniego pociągu czy autobusu, a że ceny lotów w okresie październikowych świąt w Chinach są niebotyczne, postanowiliśmy podjechać najpierw do Baoshan, tam spędzić noc i następnego dnia, autobusem (3h) udać się do Tengchong.
A po co w ogóle się tam jeździ?
Miasteczko samo w sobie nie jest perłą Junnanu, ale nie można tu narzekać na brak atrakcji. Różnorodne krajobrazy, wulkany, bagna, wodospady, dziewicze lasy, stare oryginalne wioski, bogata historia, jadeit, i można by to jeszcze ciągnąć. Do tego trzeba dodać przykaz z góry, żeby rozbudować Tengchong w jedno w ważniejszych center turystycznych w Junnanie i mamy coś, co nas kręci najbardziej, czyli odkrywanie tego, co poszło nie tak.
Hasła warto sobie zapisywać
Nam to, co poszło nie tak, przytrafiło się już na dzień dobry. Uradowani, że w końcu znaleźliśmy nasz hostel, bo trochę nam zajęło jego zlokalizowanie, weszliśmy do środka. Dodam, że hostel zarezerwowałam dwa miesiące przed wyjazdem. Właściciel strasznie się zdziwił, kiedy nas zobaczył. Dlaczego? Bo się nas nie spodziewał. A dlaczego nas się nie spodziewał? Bo zapomniał hasła do bookinga i już wieki tam nie zaglądał.
W jakikolwiek inny czas pewnie nie byłby to wielki problem, ale początek października w Chinach, podczas tzw. Golden Week, znalezienie wolnego pokoju graniczy z cudem. Chcąc nam pomóc w tej niefortunnej sytuacji (musicie wiedzieć, że w Chinach cudzoziemcy mogą nocować tylko w hotelach/hostelach, które mają do tego celu wydaną licencję, a tych w Tengchong jak na lekarstwo*), zaoferował swoją kanciapę na jedną noc. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo w zamian za te niedogodności następne noce spędziliśmy w dwójce a nie w dormie, który zarezerwowałam.
Burzą tu, budują tam
Tengchong się budował, i pewnie jeszcze się buduje; dzielnica po dzielnicy, zamknięte całe miasto. W tym sporo miejsc z list najlepszych punktów dla turystów (muzea, teatry cieni, by nazwać parę) po prostu zniknęło, przestało działać, zostało przeniesione, czy bóg jeden wie, co się z nimi stało. Chińskie Google map (Amap), zazwyczaj działające fantastycznie, w Tengchong – wariowało. Nie wiem, czy to wina generalnej przebudowy miasta, braku aktualizacji nadążającej za szybko zmieniającym się krajobrazem czy, nie wiem, szalonego pola magnetycznego? Nie wiem. Tak czy inaczej, dało nam to popalić każdego dnia.
Najlepsze jadeity są na placu w Tengchong
Samo Tengchong ma kilka ciekawych miejsc, jak pokazane na filmiku dzielnica jadeitu i wodospad. Prawdziwe atrakcje zaczynają się jednak wraz z przekroczeniem granicy miasta i wyruszeniem na północ – wulkany, góry Gaoling, mokradła; czy południe – Heshun, gorące źródła.
I tu uwaga- gorące źródła są zajefajne, ale wejściówka do parku geotermalnego jest droga, a żeby posiedzieć w jakiejś sadzawce to trzeba dopłacać i to niemałe sumy. Do tego wszystko jest zrobione w stylu chińskim, czyli po co zachować tajemniczość i piękno tych naturalnie stworzonych miejsc, jak można je wybetonować, dodać chodniczki, ozdóbki, itp. Moim zdaniem w rejonie Tengchong te atrakcje nie są warte pieniędzy, których parki czy hotele ze spa za nie wołają.
Rodzinne miasto zamorskich Chińczyków
Stare Miasto Heshun (4km na zachód od Tengchong) chwali się, że to właśnie w nim narodził się handel międzynarodowy w Junnanie. Jest to 600-letnie miasteczko, z którego starożytny Pd-Zach Jedwabny Szlak ciągnął się dalej na zachód, ostatecznie łącząc Azję Zachodnią i Południową.
My tam poszliśmy na piechotę, bo nie mogłam się zorientować, czy jakiś autobus tam jedzie. (Jedzie, udało nam się go zatrzymać w drodze powrotnej.) Całe miasteczko stało się już zabytkiem, nazywane żywą skamieliną, bo z jednej strony historyczne, a z drugiej ludzie żyją w nim mniej więcej tak, jak żyli od dawien dawna.
Często też pojawia się nazwa Rodzinne Miasteczko Zamorskich Chińczyków. Dla mnie to brzmi dziwacznie, ale bierze się to z tego, że każda rodzina ma kogoś, kto mieszka za granicą i tych “overseas” jest już więcej, niż tych, co zostali. A ich krewni zza morza przesyłają pieniądze, tak jak przesyłali od lat, i dzięki temu wioska się rozwijała w dość nietypowy sposób. Można tu znaleźć różne wpływy, różne style, a dumą mieszkańców jest największą biblioteka w osadzie tej wielkości w całych Chinach.
HeShun mi się podobało. Jeziorko, pawilony, piękne budynki, malownicze uliczki, lotusy (nie na wodzie, tylko do jedzenia), dawne rezydencje, stara szkoła, świątynie. Tak na pół dnia spacerowania super. Trafiło nam się też wesele, co prawda nikt nas nie zaprosił, a ja się wstydziłam zapytać czy mogę zdjęcia porobić, ale mogliśmy trochę posiedzieć i się pogapić.
Geotermalno-wulkaniczny Park Narodowy
Tengchong to wulkany i trudno tu nie odwiedzić Parku Wulkanów (oficjalna nazwa, Tengchong Geotermalno-wulkaniczny Park Narowy jest strasznie długa, więc w skrócie, Park Wulkanów).
Tylko też pewnie coś innego sobie wyobrazicie, słysząc, że jest tu 97 wulkanów. Macie przed oczami jakiś krajobraz księżycowy, stożki, kratery itp.? Otóż, wulkan wulkanowi nierówny, i tak naprawdę, jak byśmy nie wiedzieli, że patrzymy na wulkany, to sami byśmy nie zgadli. Można się nawet na kilka z nich wspiąć, a jak to w Chinach bywa, żeby przypadkiem nikt się nie zmęczył, na najwyższy z nich prowadzą betonowe schody, a jak już się jest na szczycie, to czekają panowie z osiołkami i koniami, na których można się przejechać wokół krateru, bo niecały kilometr to straszny dystans do przejścia.
Dla mnie największą atrakcją były tu nie same wulkany, a lot balonem, na który ustawiła się długaśna kolejka, tak że jeszcze zdążyliśmy poznać sympatyczną parę nietypowych turystów z Chin, którzy zabrali nas na poszukiwania 400-letniego mostu YeZhuJing, do którego nie dotarlibyśmy bez nich nigdy w życiu. Ale to już inna historia. Oprócz balona jak ktoś chce, to można tam polecieć sobą paralotnią. Wiadomo, same wulkany takie sobie, więc trzeba naturę jakoś urozmaicić. Uwielbiam Chiny.
Jadeity
W miasteczku, jak turysta chce kupić coś z jadeitu czy nieoszlifowane kamienie skrywające w sobie jadeit, ciesząc się ładną scenerią, to trzeba się wybrać do Ogrodu Yuquan.
Powiem tak, z braku laku i kit dobry. Popatrzyliśmy sobie na jadeit:
Posłuchaliśmy gadających ptaków, próbowaliśmy napić się piwa, ale w knajpie muzyka wyła, a przed knajpą wył ktoś inny, a wszystko tak głośno, że nie daliśmy rady. Jedno wycie ok, ale z dwóch stron, to już było za dużo.
Further On Up The Road
Chodziliśmy dużo po tym mieście, Paweł wymyślił sobie nawet kawę, i tak chodziliśmy nie mogąc nic znaleźć oprócz McDonalda. Pewnie już się wiele zmieniło, bo w Chinach przez dwa tygodnie tyle rzeczy może się zmienić, a co tu dopiero po kilku latach. W każdym razie, weszliśmy na dach jakiegoś małego centrum handlowego, i znaleźliśmy, jak to w Tengchong bywa, dziwną kafejkę. A właściwie kafejko-bar.
Paweł zamówił swoją kawę, usiedliśmy przy stoliku, zapaliliśmy, zrelaksowani cieszyliśmy się chwilą. Zajęło nam to co najmniej pół godziny, zanim się skapnęliśmy, że w knajpie leci jedna piosenka w kółko. Johny’ego Casha. Właścicielowi w lenonkach i blond włosach wydawało się to zupełnie nie przeszkadzać. Dosiadły się do nas jakieś Chinki, które koniecznie chciały pogadać z laoweiami i tak siedzieliśmy ponad dwie godziny przy tym Cash’u, tak że nawet zaczęłam nucić tą piosenkę.
Wodospad
Obojętnie, w którą stronę się pójdzie, coś się znajdzie. W samym mieście jest park z wodospadami, DieShuiHe. Przy największym kolejka do zdjęć, ale jest też mniejszy oraz kilka ścieżek na przyjemny spacer. Im dalej od wodospadów, tym mniej ludzi. Nic nadzwyczajnego, ale przy ładnej pogodzie, dlaczego by nie?
Kolejna szansa na kupienie jadeitowych bransoletek. 😉 Park otoczony jest nowymi budynkami w starym stylu, w których miały być hotele, restauracje, takie małe zaplecze turystyczne. Wszystko stało puste…
Mao nie potrzebuje światła
Śladów tego, że próba narzucenia Chińczykom Tengchong jako wymarzonego miejsca na wakacje się nie powiodła, widzieliśmy mnóstwo. Chyba najbardziej ekstremalny przykład to coś, co odkryliśmy ostatniego dnia. A wszystko zaczęło się od tego, że przygotowując się do tej wycieczki, gdzieś wyczytałam, że powiat Tengchong był znany również z marionetkowego teatru cieni. Zaczęłam przeszukiwać oferty w chińskich aplikacjach i znalazłam wejściówki na przedstawienie. Nie można było zamówić przez WeChata, więc poszliśmy do teatru.
Teatr znajdował się na terenie parku turystycznego GaoLiGong. Wchodzimy, wielki teren, jezioro (sztuczne), prześmieszne rzeźby zwierząt na trawnikach, takie chińskie odpowiedniki niemieckich krasnali ogrodowych, amfiteatr, mnóstwo budynków. Świetnie! Jeden problem – wszystko puste. Jedyne co było otwarte, to muzeum Mao Ze Donga, do którego oczywiście weszliśmy, choć żywej duszy tam nie było, i nawet światło zgaszono. To miejsce byłoby idealne do filmu o zombie.
Miłorzęby i bagna
Wszystkiego zwiedzić się nie da. Daliśmy sobie spokój z drogimi gorącymi źródłami, nie zdążyliśmy do miasteczka Gudong, którego starożytne budynki wyglądają jeszcze piękniej na tle pokrytych żółtymi liśćmi miłorzębów; ani do parku bagien. Jak to się mówi, text time. 🙂
*Sprostowanie. Jak słusznie zauważyła BaiXiaoTai (bardzo polecam blog Białego Małego Tajfuna, bo to prawdziwa skarbnica wiedzy!), to te licencje zostały już dawno zlikwidowane. Dawno, bo w 2002 roku. Teoretycznie cudzoziemcy mogą nocować gdziekolwiek chcą, pod warunkiem, że zostaną zarejestrowani w systemie (obowiązkowy meldunek). W praktyce to wygląda jednak inaczej. Po pierwsze, nie wszyscy wiedzą, że wcale nie muszą mieć “na nas” żadnych licencji, bo ich już nie ma; a po drugie, nie każdemu chce się nas rejestrować, ponieważ A – nie wiedzą jak, B – nie chcą, bo to trochę więcej zachodu. Tak czy inaczej, nawet jak się zna obowiązujące przepisy, ale z chińskim jest się na bakier, trudno dochodzić swoich praw.