Tiger Leaping Gorge
Lijiang
Do Lijiangu doleciałam późnym popołudniem. Kasia już tam była dwa dni, więc kiedy dotarłam do hostelu, poszłyśmy się przejść po starym mieście, które mimo masy turystów i klimatu a la cepelia, wieczorem wygląda uroczo. Na drugi dzień, wczesnym rankiem, miałyśmy zarezerwowany transport do wejścia na szlak prowadzący do Wąwozu Skaczącego Smoka.
Wąwóz
Ten przepiękny wąwóz na rzece Jinsha jest tylko 60 km od Lijiangu. Jedno z najbardziej popularnych miejsc wśród turystów przybywających do Junnanu zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa (Three Paralel Rivers of Yunnan Protected Areas). A skąd nazwa? Jak głosi legenda, dawno dawno temu, był sobie tygrys. Uciekając przed złym myśliwym dobiegł do skraju wąwozu i chcąc ratować swe życie musiał zaryzykować i przeskoczyć rzekę. Sprytnie wyszukał miejsce, gdzie nurt rzeki jest najwęższy i… udało mu się. Gwoli ścisłości, najwęższy punkt to cały czas 25 metrów. Wąwóz Skaczącego Smoka to też jeden z najgłębszych i najpiękniejszych (cóż, jest to kwestia bardzo subiektywna) wąwozów na świecie. Od szczytu gór do rzeki to 3790 metrów.
Szlak
Wycieczka do wąwozu daje kilka opcji. Są dwa szlaki, jeden nad samą rzeką (low path), drugi – to wspinaczka granią (high path). Jest też opcja dla leniwych, samochodem asfaltówką pomiędzy górnym i dolnym szlakiem. My wybrałyśmy wspinaczkę. Są ludzie, którzy cały szlak są w stanie przejść w ciągu jednego dnia. Zdecydowana jednak większość dzieli sobie trasę na mniej więcej pół i pierwszego dnia dochodzi do schroniska, nomen omen The Half Way Inn. Nocuje tam i odpoczywa, by następnego dnia ruszyć na dół, nad rzekę.
Trudność
Wydaje mi się, że trasa jest prosta. Moja forma nie przeżywa swej świetności, więc mi chwilami było ciężko. Po jakiś kilku kilometrach był mały sklepik z wodą i przekąskami; po kolejnych kilku, starsza pani miała swoje miejsce, gdzie nawet kawę można było wypić i dla chętnych miała zioło. Wspominam o tym tutaj, bo w Chinach narkotyki są traktowane bardzo poważnie i nawet za handel ziołem grozi poważna kara.
Ostatnie kilometry szło mi się bardzo ciężko. Nawet nie wiedziałam, że widok hostelu tak mnie ucieszy. Potem piwko na tarasie hostelu i rozkoszowanie się niesamowitym widokiem.
Drugi dzień
Nie wiem czy to jest związane z wiekiem, ale schodzenie z góry już wcale nie jest dla mnie łatwiejsze niż wchodzenie. To znaczy, mniej się męczę fizycznie, ale przy schodzeniu mam taką paranoję, że zaraz się przewrócę, że tempo mam iście żółwie i nie potrafię iść inaczej niż tiptopami.
I tym razem nie było inaczej. Deszcz zdecydowanie nie poprawiał sytuacji. Było ślisko jak nie powiem co. Po drodze spotkałyśmy jakiś chłopaczków, którzy jeden po drugim padali poślizgnąwszy się na błocie. Ja stąpając jak staruszka się nie przewróciłam, ale na pewno przedłużyłam trasę.
Filmiki
Filmik z pierwszego dnia możecie znaleźć powyżej. Jeśli jesteście ciekawi jak wygląda Half Way Inn i nasz drugi dzień, zapraszam: