Piekielne wakacje
Vanuatu
Vanuatu, jak i inne wyspy południowego Pacyfiku, fascynowały mnie od podstawówki, kiedy to zaczytywałam się w czasopiśmie ‘Poznaj Świat’. Miałam tylko około 10 dni, więc stwierdziłam, że nie chcę skakać z wyspy na wyspę, tylko posiedzieć gdzieś i odpocząć. Vanuatu to kraj 83 wysp. Którą wybrałam?
Lot
Lot z Australii do Port Vila, stolicy Vanuatu, trwał 5 godzin. Miałam wrażenie, że wszyscy pasażerowie tego samolotu jechali na jedno i to samo wesele. Wylądowałam po południu i tą noc spędzałam w hoteliku blisko lotniska, bo następnego dnia leciałam na Tannę. Tak, to właśnie tą wyspę wybrałam na mój ‘luksusowy’ wyjazd. To była druga połowa sierpnia, zatem poza sezonem. Nocowanie w Port Vila pozwoliło mi także na zostawienie zbędnego bagażu, bo musicie wiedzieć, że na wysepki latają o wiele mniejsze samoloty i nie tylko bagaż jest ważony, ale też i pasażer. Szczerze mówiąc nie wiem czy w ogóle można zabrać ze sobą więcej niż 20 kg. Tzn na pewno jakoś można, bo obrzydliwie bogaci klienci resortów nie przyjeżdżają tam z małym plecakiem, tylko walichami, ale nie mam pojęcia jak to robią.
Rocky Ridge Bungalows
Starając się być bardziej świadomym turystą, wybrałam ośrodek, którego właściciel pochodzi z Tanny, a nie z Australii, nazwijmy go Tom. Nie można porównać standardu resortu do chatek Toma, ale na pierwszy rzut oka wydawało mi się, że mam wszystko, czego mi potrzeba. Mała chatka z moskitierą nad oceanem, spokój, z dala od ludzi, blisko blue holes, cudy niewidy. Z dnia na dzień jednak okazywało się, że nie jest dobrze.
Tanna
Tanna to wyspa o długości 40 km i 19 szerokości. Mieszka tam ok. 20 tyś. ludzi, z czego większość stanowią Malenezyjczycy, którzy po dziś dzień żyją zgodnie ze swoją tradycją w większym stopniu niż mieszkańcy innych wysp. Są tu wioski zwane kastom, gdzie wszelkie inwencje nowoczesnego, czytaj: naszego, świata są zakazane; gdzie tradycyjny strój to spódniczki z trawy i nambas, czyli ‘przykrywki na członka’, a dzieci nie chodzą do szkół. Największe miasto na Tannie to Lenakel, 13 km od chatek Toma. Na Tannie, dokładniej mówiąc na jej południowo-wschodnim wybrzeżu, jest też najłatwiej dostępny aktywny wulkan świata, góra Yasur.
Co poszło nie tak?
O moim planie już było. Miało być miło i relaksująco. Dla przypomnienia, mam trochę fobii, niektóre z nich dotyczą ciemności i burz. Nowa Zelandia też mi uświadomiła, że nie lubię miejsc, gdzie nie ma ludzi. No to wyobraźcie sobie, ośrodek Toma, 5 chatek, nad samym oceanem. Mała budka pełniąca funkcje recepcji i kuchni i coś w rodzaju jadalni. Pracownicy ‘ośrodka’ – Tom oraz kucharka/sprzątaczka. Poza sezonem. Byłam jedynym gościem.
Wszystkie posiłki trzeba było zamawiać u Toma, ponieważ nie było za bardzo innych opcji. Najbliższy sklep był w Lenakel, 13 km piechotą, albo resort, 5 km. Czyli żadne to opcje. Na resort nie było mnie tak naprawdę stać, już i tak ceny u Toma były takie, że w Kunmingu za równowartość miałabym wyżerkę stulecia w restauracji; a 13 km przez dżunglę w jedną stronę też nie wydawało się być zachęcające. Na drugi dzień mojego pobytu kucharko-sprzątaczka zachorowała i musiała jechać do szpitala. Już więcej jej nie zobaczyłam, mam nadzieję, że cokolwiek jej dolegało zostało wyleczone. Po dwóch kolejnych dniach Toma też już nie było, wyjechał na trzy dni, na pogrzeb.
Paranoje
Tom dał mi klucz do prowizorycznej kuchni, pokazał ryż, jajka, zvwiędniałe warzywa i stwierdził, że jak będę głodna, to mogę sobie coś ugotować. Płacąc za to, jak za normalnie zamówiony u nich posiłek. Byłam kompletnie sama. Między oceanem a dżunglą. Na wyspie, gdzie zachód słońca jest około 18, a potem nastają ciemności, bo nawet księżyca nie było widać, ponieważ sezon był sztormowy. Czyli każdego wieczora po 18 zaczynały się burze, morze było niespokojne, z dżungli dochodziły dziwne dźwięki, zlitowały się muchy, komary i inne takie, i ciemno było jak nie powiem gdzie. Bałam się. Bez przerwy.
Dobre strony?
Wycieczki. Ale o tym następnym razem.