Życie w Chinach
Koniec wakacji
O moim życiu w Chinach opowiedziałam pokrótce już wcześniej. Do tej pory w zasadzie nie mogłam narzekać. W tym roku jednakże, wraz z powrotem z zimowych wakacji, które przyszło mi spędzić w Europie (już drugi raz zamiast uciec zimie i pojechać do Tajlandii, czy na Filipiny, czy gdziekolwiek, gdzie cieplej; ja wybrałam Europę, a dokładniej Polskę, gdzie panował siarczysty mróz) zaczęła się seria niefortunnych zdarzeń. Powrót jak powrót, wiadomo, nikogo jakoś specjalnie nie cieszy perspektywa pierwszego dnia pracy po wakacjach, szczególnie gdy wakacje się wydłużają do dwóch miesięcy. Bilet kupowała szkoła, zamiast dwudziestu godzin, droga z Bydgoszczy do Kunming zajęła mi bite dwa dni. 48 godzin! – zaznaczam, że nie jechałam pociągiem.
Już nigdy więcej nie dam szkolę rezerwować moich lotów!
Każdy może sobie wyobrazić męczarnie na niewygodnych siedzeniach, obolałe od ciężkich bagaży plecy, godziny oczekiwań na boarding, denerwujące opóźnienia, półgodzinne, godzinne, wchodzenie do samolotu i odliczanie minut do odlotu, gdy okazuje się, że spadł śnieg a lotnisko nie było na to przygotowane, lub uniemożliwiającą start bądź lądowanie mgłę. Należy jeszcze pamiętać, że lot może być anulowany a przez opóźnienie nie zdąża się na następny samolot! Z kolei podczas lotu mogą zdarzyć się turbulencje, mniejsze, większe, trwające kilka minut lub cały trzygodzinny lot, tak że ani się człowiek w spokoju napić, ani najeść nie może, ani nawet przeżywać „w spokoju” własny strach, bo pasażerka siedząca obok zwraca wszystko, co zdążyła zjeść przed lotem. Do tego jeszcze można dorzucić zagubiony bagaż i panie w obsłudze klienta nierozumiejące angielskiego. To będzie właściwe podsumowanie mojego dwudniowego powrotu do Kunming. Sfrustrowana ryczałam, a panie na lotnisku dziwiły się bardzo, bo to przecież tylko bagaż! Tylko bagaż… Gdyby wiedziały o całej tej udręce…
To musiał być znak
I wówczas doznałam olśnienia – to był omen, znak, żeby w te noworoczne, chińskie gusła nie wierzyć, że rok koguta niesamowity dla urodzonych pod znakiem świni, czyli mnie między innymi (choć osobiście wolę mój znak dzikiem nazywać) będzie. Z dnia na dzień, świat, który misternie sobie budowałam sypał się ziarnko po ziarnku. Zaczynając od spraw osobistych.
Niefortunne zdarzenia
Złamane serce, albo Nieszczęśliwie zakochana, to mogłyby być moje drugie imiona.
Taki mój pech, że podobają mi się nieodpowiedni mężczyźni. Spotkałam ciemnookiego przystojniaka o śniadej cerze i szerokich ramionach, na których uniósłby nie tylko mnie, ale mnie z całym moim dobytkiem. Przerwy, szczególnie zbyt długie, w chodzeniu na randki powodują, że tracę dystans. Serce bije mocniej bo to pierwszy mężczyzna, z którym rozmawiam od ponad roku i pierwszy, który wydaje się być mną zachwycony, a ja już nie pamiętam tych wszystkich gier i zasad randkowania, więc wierzę naiwnie we wszystko, co widzę i słyszę. I tak od fascynacji do zakochania. W końcu czarnooki wyjeżdża, a ja muszę się odkochać, by po kilku tygodniach czy miesiącach znowu przechodzić podobny proces. Odkochiwanie przychodzi znacznie trudniej niż zakochiwanie i wiąże się nieuchronnie z działaniami, których nie podejmuję w zwykłym dla mnie trybie życia, gdy skupiam się na pracy, rodzinie i przyjaciołach, wyłącznie. Działania te nie są wskazane nie tylko w chwili ich podejmowania, nierzadko niosą za sobą skutki, które delikatnie rzecz ujmując, nie są pożądane. Świadoma tego staram się swoje smutki, frustracje, zawody rozładować w inny, nie destrukcyjny sposób. Ostatnio nawet znalazłam kreatywne podejście do łatania dziurawego serca – maluję na ścianach.
Telefon, rower, komputer
W ciągu niefortunnych zdarzeń tego jakże pomyślnego koguciego roku, Kunming miał dla mnie w zanadrzu inne jeszcze niespodzianki. Wymuszoną wymianę telefonu – gdy ktoś ukradnie ci telefon, nie ma na co czekać, należy zafundować sobie nowszy model. Kupno roweru – po co spokojnie jeździć na dobrym rowerze górskim użyczonym mi łaskawie przez szefa bezpieczeństwa w mojej szkole, skoro ktoś go może ukraść. Zdobywa się wówczas nie tylko bezcenne doświadczenia zgłaszania kradzieży i składania zeznań na chińskim komisariacie, można również zatopić się w poszukiwaniach niezbędnego wehikułu na rynku wtórnym. I tu rada: najlepiej szukać roweru bez przerzutek i w „dojrzałym wieku”, żeby uniknąć kolejnej kradzieży. Kto, w mieście pełnym górek, wzgórz i pagórków skusiłby się na rower bez przerzutek? Wiadomo, że nieszczęścia się przyciągają – po kilku latach wzorowego zachowania mój komputer postanowił, że dłużej nie pociągnie i odchodzi na emeryturę. Gdyby jednak zrobił to z choć minimalnym uprzedzeniem, znak jakiś dał, bym mogła całe to moje życie w niego wpisane skopiować na inny dysk. Nic z tego – zakończył swój żywot dramatycznie, nie dając informatykom najmniejszej szansy, żeby odzyskali to, co jemu powierzyłam, a powierzyłam wiele, zwłaszcza jeśli chodzi o moją pracę. To jednak nie był koniec. Klątwa roku koguta ciągle nade mną wisiała, tym razem atakując życie zawodowe. Uwielbiam moją szkołę i nic złego na temat moich uczniów sobie powiedzieć nie dam, zarobki niestety nie są tu wysokie. Z tego też powodu, by starczyło na wakacje, wykonuję dodatkowe prace. A jeśli po kolei psują się rzeczy, traci się jedną rzecz za drugą, to żeby było ciekawiej, pracę też można stracić. I tak, w okolicznościach bardzo kontrowersyjnych straciłam z dnia na dzień, jedną z najłatwiejszych i najbardziej opłacalnych, możliwość zdobycia dodatkowego zastrzyku gotówki, jakie miałam, nie tylko w Chinach – prywatne lekcje obcego języka.
Spałam z miską na łóżku przez 8 miesięcy!
Małe niedogodności, jak woda kapiąca z sufitu, czy kolejne usterki w mieszkaniu, to pestka. W tym czasie miałam jeszcze kilka wypadków rowerowych (vivant chińscy przechodnie i kierowcy skuterów!), ale jakie to nieszczęśliwe wydarzenia, skoro przeżyłam je bez większych uszczerbków na zdrowiu.