“Spacer” po Santo Domingo
Czy warto się zatrzymać w Santo Domingo?
Przed przyjazdem czytałyśmy dużo blogów o Dominikanie. Na większości autorzy przestrzegali przed Santo Domingo, twierdząc, że nie warto na to miasto marnować czasu. I wiecie co, zgadzam się. Zabytki pokolonialne na zdjęciach wyglądają zachęcająco, ale na żywo trudno się skupić na wrażeniach wizualnych kiedy funkcje koszy na śmieci przejęły i ulica, i chodnik, co nie dość, że nie jest przyjemne dla oka, ale też sprawia, że chciałoby się mieć specjalną maskę chroniącą przed wszelkimi “zapachami”.
Dlaczego tam pojechałyśmy?
Santo Domingo to najbrudniejsze miejsce, w którym zdarzyło mi się być. Nawet Rishikesh wydawał się być przyjemniejszy. Śmieci walają się wszędzie. No ale od początku. Santo Domingo było naszym pierwszym i ostatnim punktem podczas dominikańskiej wyprawy. Miałyśmy tam przylecieć, wziąć wynajęty samochód i odjechać. Z poprzednich postów wiecie, że dzięki wspaniałym liniom lotniczym InterCaribbean pobyt nam się tam przedłużył i byłyśmy zmuszone znaleźć nocleg koło lotniska. Tam nie było tak źle, ale biorąc pod uwagę, że przyjechałyśmy tam w nocy i wcześnie rano musiałyśmy wracać na lotnisko do wypożyczalni samochodów, nie miałyśmy czasu nawet się rozejrzeć po okolicy.
A i okolica daleka od centrum Santo Domingo. Za to przed opuszczeniem wyspy miałyśmy kilka dni na ‘zwiedzanie’ stolicy. Moim zdaniem – nie warto. Znalazłyśmy nocleg blisko strefy turystycznej; w Santo jest kilka takich stref (zona turistica), które nie tylko są przy zabytkach historyczno-przyrodniczych, ale też są uważane za najbezpieczniejsze. Hostel zakratowany niczym twierdza, był pięć minut na piechotę od tak zwanej Zony Colonial, wpisanej na listę UNESCO w 90 roku. Przechodząc się po zabytkowym centrum historycznym miasta można nawet natknąć się na rozkładające się psy. Kilka kroków od zabytków zobaczycie góry śmieci, wszędzie. Wielkie wysypisko śmieci.
Jeśli już koniecznie trzeba
Magda niestety musiała opuścić nas pierwszej nocy w Santo Domingo, Ani i mnie został jeszcze jeden cały dzień, żeby zobaczyć coś ciekawego i trochę zmienić zdanie na temat miasta. Jak spojrzycie na mapę zobaczycie, że od zony Colonial do Latarni Kolumba i PN Trzech Oczek nie jest daleko, więc co robią prawdziwe łaziki? Idą. Tak, postanowiłyśmy zrobić sobie spacer i zobaczyć więcej niż tylko zabytki. Jaka była reakcja zobaczycie na filmiku.
Ludzie ważniejsi niż otoczenie
Opowiem Wam jeszcze tylko o naszej fortecy, chronionej kratami od parteru po sam dach. Otóż siedzimy sobie na balkonie przygotowując sobie kolację. Na przeciwko hotelu widzimy lokalny sklepik typu mydło i powidło z kilkoma krzesłami. Na oko, taka lokalna spelunka. Patrzymy, a ludzie tam siedzący zauważywszy nas zaczynają coś krzyczeć i sądząc po gestach zapraszają nas do siebie. My nic. Jakoś nie miałyśmy ochoty się socjalizować. I co dalej? Nagle jakiś chłop wstaje i idzie w naszą stronę. Myślimy sobie, aaa, pewnie i tak nie wejdzie, bo przecież wszystko za kratami i to zamkniętymi.
No ale mija minuta, a chłop z nami na balkonie. Trochę się przestraszyłyśmy. Okazało się, że jak nie chciałyśmy do nich dołączyć, to oni nam chcieli chociaż piwo dać. Piwo jakiej wielkości jest na wyspie mogliście zobaczyć na relacji z wizyty u fryzjera. Głupio trochę nam było, bo założyłyśmy, że to jacyś potencjalnie groźni ludzie, a okazali się być bardzo miłymi sąsiadami z osiedla. Następnego dnia poszłyśmy tam z Anią chcąc odkupić piwo i nawet próbowali mnie nauczyć jak się gra w domino, i to nie myślcie sobie, że oni grają w domino tak, jak u nas dzieci, nie , to jest bardziej skomplikowana gra i na pewno wzbudza więcej emocji. Piwa za dużo chyba było, bo nie nauczyłam się niczego.