Na północy Chile
Papryczka chili
Drugi kierowca był w dodatku tak miły, że zabrał nas na obiad, a potem podwiózł do hostelu. Przy obiedzie niestety wpadł mu do oka kawałek papryczki chili z michelady i z jakiegoś powodu zaczął za to winić nas. A po drodze do hostelu nieźle nas nastraszył mówiąc, że znajduje się w bardzo niebezpiecznej dzielnicy. My, wiadomo, nie szukałyśmy pięciogwiazdkowych hoteli i zdecydowałyśmy się a jedną z najbardziej budżetowych opcji.
‘Ciemne ulice, strychy i piwnice’
Hostal Loa rzeczywiście nie jest częścią dzielnicy willi z ogródkami. Chodząc do centrum miasta czasami mijałyśmy podejrzane miejsca, ale nic nieprzyjemnego nas nie spotkało. Gdzieniegdzie trzeba było trochę zbaczać z trasy, żeby ominąć bezpańskie psy. Jeszcze nam została trauma po boliwijskim ataku. Poza tym, spoko.
Dlaczego właśnie Antofagasta?
Jestem pewna, że nawet osobom zaznajomionym z Chile, to miasto nie przychodzi do głowy jako jedne z ciekawszych miejscówek dla turystów.
Ano tak to wyszło, że Ani zostało już tylko kilka dni wakacji i patrząc na mapę, musiałyśmy wybrać coś relatywnie bliskiego San Pedro de Atacama, żeby szybko dojechać i mieć trochę czasu na zwiedzanie. I powiem Wam, że nie było nudno.
Perła Północy
Zwana Perłą Północy, Antofagasta to 6 co do wielkości miasto w Chile. Znajduje się tutaj też i port. Uważane za miasto o największym dochodzie per capita w całym kraju. Jego ważny rozwój wynika z działalności portowej i górnictwa. Według badań zostało sklasyfikowane jako najdroższe do życia miasto w kraju. Nie wiedziałam tego; gdyby mnie się ktoś spytał, powiedziałabym – Santiago.
Historia
Antofagasta ma burzliwą historię. Do założenia miasta doszło wtedy, kiedy jego tereny należały do Boliwii. W 1866 roku chilijscy górnicy znaleźli bogate złoża saletry niedaleko obecnego miasta. Dwa lata później powstał tu port La Chimba i wkrótce, port wraz z otaczającą go osadą, został przemianowany na Antofagastę.
Jesteśmy w Boliwii czy Chile?
Dziesięć lat później wybucha wojna na Pacyfiku między Chile a Boliwią. Chile zajmuje Antofagastę, ale dopiero w 1905 zostaje podpisany traktat, który przyznaje ten teren Chile na zawsze. I tak Boliwia została pozbawiona dostępu do oceanu. Ale to już inna historia.
Zwiedzanie
Zanim dojdziemy do tego, co zobaczyć w tym mieście, pamiętajcie, że jesteśmy na obszarze nękanym trzęsieniami ziemi, tsunami i innymi katastrofami naturalnymi.
Po takim wstępie można się spodziewać tylko jednego, Antofagasta nie jest wyjątkowo ciekawa.
W samym centrum jest plaża, deptak wzdłuż linii brzegowej, port, zabytkowy zegar na placu Colon (imitacja Big Bena), muzeum, centrum handlowe. Słowem, można obejść wszystko podczas jednego spaceru.
Więcej ciekawych miejsc znajduje się poza miastem. Ale jak tam się dostać? No i tu pojawia się problem, jak się nie ma samochodu. Jak myśmy sobie poradziły?
Hostelowe znajomości
Pierwszym miejscem, do którego pojechałyśmy było Mano del Desierto (Ręka pustyni). Powiem szczerze, same byśmy ominęły to miejsce, bo wydawało się zbyt daleko Antofagasty.
Z inspiracją przyszły dwie przesympatyczne Japonki z naszego hostelu. Dziewczyny spytały się właścicielki przybytku, gdzie tu można wypożyczyć auto, a ta na to, że ma takiego kolegę, który może pożyczyć. Podziwiam opanowanie tego pana, bo tak na lewo komuś pożyczać swoje auto to trochę kiepsko, jak coś się nie daj boże stanie. Ale spoko, nic się nie stało, a dziewczyny nas się spytały czy chcemy dołączyć, my na to, że jasne, jak najbardziej! I dzieląc koszty wynajmu i benzyny pojechałyśmy zobaczyć Rękę Pustyni.
Mano del Desierto
75 metrowa ręka wystająca z piasków pustyni to rzeźba chilijskiego artysty, Mario Irarrazabala. Znajduje się ponad 70 km od Antofagasty przy Ruta 5 Panamericana. Paweł się mnie spytał, co ona symbolizuje. Nie wiem. Sam autor pozostawił to wrażliwości widza. Niektórzy widzą w tym miasto żegnające się z podróżnym, inni doszukują się motywów politycznych i twierdzą, że rzeźba reprezentuje ofiary dyktatury Pinocheta. Dla mnie to jest bardziej coś w stylu ‘praktyczne zastosowanie sztuki”. Jesteśmy na pustyni, gorąco, słońce spala, a ręka daje trochę cienia. 😉
Nie wiem, czy odwiedzający to miejsce zastanawiają się nad znaczeniem Mano. Wygląda to tak, że co drugi samochód jadący rutą 5 zatrzymuje się, ludzie wysiadają, robią sobie zdjęcie i odjeżdżają. Niekiedy jeszcze trzeba dodać do tej listy czekanie w kolejce na swoje 10 sekund.
Nasza wycieczka nie wyglądała inaczej. Pojechałyśmy, robiłyśmy zdjęcia, biegałyśmy za kapeluszami, które zwiał z naszych głów silny pustynny wiatr i odjechałyśmy. W ciągu dnia wygląda to imponująco, ale w nocy, na tle rozgwieżdżonego nieba… Bajka.
La portada
Kolejnym ważnym punktem do zobaczenia przy okazji pobytu w Antofagaście jest La Portada.
Tym razem już nie ma aż takich problemów z dojazdem. Teoretycznie. Bo my chyba wsiadłyśmy do nie tego autobusu co trzeba i przejechałyśmy wzdłuż i wszerz rogatki miasta, a dojechałyśmy do miejsca, z którego jeszcze spory kawałek musiałyśmy przejść. Droga nieciekawa, bo wzdłuż autostrady. Ale warto było.
La Portada to naturalny łuk na wybrzeżu Chile, 18 km od Antofagasty. Jeden z 15 pomników przyrody w tym kraju. Wysoki na 23 metry, na podstawie z czarnego andezytu, wokół którego układają się morskie skały osadowe, warstwy żółknącego piaskowca i skamieniałych muszli.
Łuk łukiem; samo otoczenie zachwyca. Ponad 50 metrowe klify, wzburzone wody oceanu rozbijające się o skały sprawiają, że chce się tu zostać dłużej i wpatrywać w fale.
Balneario Juan Lopez
Z La Portady znowu stopem, tym razem trochę dłużej czekałyśmy na okazję, bo był mniejszy ruch. Pojechałyśmy na północ, do balneario Juan Lopez. Balneario to kąpielisko. Jak dla mnie była to bardziej wioska z plażą nad oceanem, a nie jedynie kąpielisko, no ale tak się nazywa i już.
Na pewno jest przyjemniejszym miejscem niż kąpielisko w centrum Antofagasty. Będąc tam, wiecie, lato, plaża, pluskanie się w wodzie, no i człowieka nachodzi ochota na wypicie piwa. I co się okazało? Że zakaz. Nie tylko na plaży, co można zrozumieć, ale dwa kilometry od plaży też.
Ale na wszystko znajdzie się sposób. Jak dowiedziałyśmy się o panujących tu przepisach, trudno było ukryć nasze zdziwienie. Pani ekspedientka zareagowała odpowiednio, czyli sprzedała nam browary, ale w papierowej torbie i powiedziała, że jak zobaczymy zbliżającą się policję, mamy to schować pod stół.
Obyło się bez tego i nadszedł czas powrotu do miasta. Znowu na stopa. Tym razem zatrzymało się dwóch chłopaczków, których samochód tak pachniał ziołem, że nie trzeba było nic palić. Chyba jeden z nich przechodził rozstanie z dziewczyną, po przez półgodzinną jazdę puścił z 10 razy ‘si tu novie deja sola’ (piosenkę reggeaton). W ogóle to strasznie wolno jechali, szczególnie jak, już w mieście, zobaczyli radiowóz. Zabawnie było.
Tradycje berberskie
Poprzednim razem w Chile byłam w 2015 i to w środku i na południu tego długiego kraju. Tak że jedną z różnic, które rzuciły mi się w oczy to o wiele większa ilość imigrantów. Można to było szczególnie zauważyć w sektorze usługowym.
Tworząc swoją nową wakacyjną tradycję, bo ileż magnesów można w życiu kupić, poszłam do Barbera. Barberzy z Kolumbii, rozśpiewani i roztańczeni. Ania nagrała moment śpiewu. Nie było tak rozrywkowo jak na Dominikanie, ale trochę się pośmiałyśmy. Dobrze, że chłopaczek, który mi ścinał włosy nie zaczął tańczyć.
Time to say goodbye
Dlaczego wakacje się kończą? Ania musiała już wracać do Polski i z Antofagasty pojechała do Santiago, żeby zdążyć na lot. Mi jeszcze zostało kilka tygodni. Strasznie smutno było jechać dalej bez Ani. Wpakowałam się do nocnego autokaru i ruszyłam do La Sereny.