Ostatnie godziny w Belize.
Chicken busy są wszędzie
Choć Belize jest znacznie bogatsze od Gwatemali, to nie brakuje tu chicken busów. Tutejsze wydają się być bardziej zadbane niż w Gwatemali, ale największa różnica między tymi dwoma krajami jest taka, że w Belize dostaje się bilety. Posiadanie biletu daje nieocenione poczucie, że nie jest się oszukiwanym; uczucie, którego nam tak brakowało w Gwatemali. Co do uczciwości osób, które spotkaliśmy w Belize, opowiem Wam historię.
Ale od początku.
Meksyk wzywa
Już w poprzednim poście pisałam, że nie zapałaliśmy wielką miłością do tego kraju. Oprócz dziwnej atmosfery odstraszyły nas też ceny. Tak, Belize jest drogie. Słyszeliśmy, czytaliśmy o tym nie raz, ale myśleliśmy, ech, na pewno damy sobie radę. Pierwsze, i ostatnie, zakupy w osiedlowym sklepiku, obiad w knajpie, nocleg potwierdziły drożyznę wszystkiego.
Rozkmniniając, jak by to można było zrobić bardziej budżetowo, wpadliśmy na genialny pomysł. Pojedźmy do Meksyku! Decyzja zapadła i zabraliśmy się do planowania wyjazdu z Belize.
Z przekraczaniem granic mamy taką niepisaną zasadę, im wcześniej, tym lepiej. Na szczęście Belize jest małym krajem, tak że w ciągu jednego dnia spokojnie dałoby się je objechać wzdłuż i wszerz.
Połączenia
W informacji turystycznej powiedziano nam, że choć jeździ autobus z San Ignacio do Cozumal, jeździ on rzadko i łatwiej najpierw pojechać do Belize City i tam się przesiąść. Tak też zrobiliśmy. Dworca w San Ignacio nie ma, ale wszystkie autobusy zatrzymują się w centrum miasteczka i nie sposób nie trafić na przystanek. Bardzo dużo ludzi pracuje w Belmopan i rankami muszą się dostać z San Ignacio do stolicy. Ludzie czekający na coś? Tak, to właśnie przystanek.
Cena przejazdu się różni w zależności czy jest to “normalny” autobus czy ekspres, który nie zatrzymuje się na każde machnięcie. Nam się trafił normalny, po 7 rano, za 7 dolarów amerykańskich. Dostaliśmy bilety i oboje z Pawłem byliśmy szczęśliwi, że wreszcie nas nie kantują na tych przejazdach, co było notoryczne w Gwatemali.
Operowanie dwoma walutami na raz to nie dla mnie
Co do pieniędzy. Boże drogi, niby takie proste, 1 USD to 2 dolary belizyjskie, i obie waluty są wszędzie uznawane, ale powiem Wam, kurde, mieszało mi się to. Tym bardziej, że bardzo często jak ktoś podaje cenę, to po prostu mówi “dolar”. I trzeba się dopytywać czy domyślać. A jak się jest zmęczonym albo głodnym, to w ogóle matematyka staje się ostatnią rzeczą, o którą się dba, bo wypatruje się jakiegoś sklepiku z drożdżówkami, czy zestawu obiadowego, czy autobusowych sprzedawców z porcjami owoców, i się na pewno nie myśli, czy to takie dolary czy inne i czy już mówią cenę za jedną osobę czy za dwie.
Skutki zmęczenia i głodu
I taka sytuacja właśnie się nam przydarzyła. Wstaliśmy dużo za wcześnie (niż nasze organizmy by chciały), żeby dojechać jak najszybciej do Belize City. Podróż trwała niecałe trzy godziny. Wysiedliśmy na dworcu i zaczęliśmy się rozglądać za okienkiem, gdzie sprzedają bilety na nasz kolejny autobus, do Corozal. Znaleźliśmy. Pani coś tam mówiła niewyraźnie, mi kwasy żołądkowe już zaczęły wypalać dziury i rozpoczął się proces w zmianę w Martowego Hyde’a. Dałam to, co miałam, dolary amerykańskie, pani coś tam jeszcze mówiła, ale poszliśmy.
Znowu to samo
Mieliśmy 10 minut do odjazdu, więc nie było czasu na znalezienie czegoś porządnego do jedzenia, przekąski musiały wystarczyć. I pędem do chicken busa. Tak popatrzyłam na tą resztę w mojej ręce i coś mi zaczęło świtać, że chyba znowu nas oszukano, tym razem trochę z mojej winy, bo nie dopytałam ani nie dosłyszałam, co mi pani mówiła. Drogą dedukcji doszłam do tego, że raz, pani mi podała cenę za nas dwoje, a ja myślałam, że to była cena jednego biletu, a dwa, że cena była w dolarach belizyjskich, a ja myślałam, że w amerykańskich. Ergo, zapłaciłam cztery razy więcej. No i usiedliśmy w busie, ja co raz intensywniej myśląc i co raz bardziej będąc zła na siebie. Paweł zauważył, że coś nie tak, więc mu powiedziałam, co mnie ugryzło. Porozmawialiśmy, na spokojnie stwierdziliśmy, że zdarza się nawet najlepszym. Trochę mi przeszło.
Belize jest jednak inne
Nagle, co zobaczyliśmy? Ayudante, czyli taki ‘pomagacz” i biletowy w jednym, to była ta sama pani, która mi sprzedała bilety. Pani do mnie podeszła i dała mi pieniądze, mówiąc, że za szybko odeszłam od okienka i nie zdążyła mi wydać reszty. Jakie było nasze zdziwienie! Po prostu szok. Miesiące w Gwatemali zmieniły nas i nauczyły podejrzliwości, nieufności i braku wiary w ludzką uczciwość (wiadomo, generalizuję trochę, ale w kontekście transportu, usług czy sprzedaży, zdecydowanie tak), a tu taka niespodzianka. Miły akcent w naszej krótkiej belizyjskiej przygodzie.
Przejście graniczne
Jakieś autobusy pod granicę?
W dwie i pół godziny dojechaliśmy do Corozal. Na blogach czytałam o colectivos czy vanach za 2 USD do granicy. Niestety, żadnych tego typu środków transportu nie widzieliśmy przy dworcu; same taksówki, które chciały za przejażdżkę na granicę już 15 USD. Musicie wiedzieć, że z miasteczka do przejścia granicznego jest ponad 12 km, więc znacznie za dużo na przejście tego szczególnie z plecakami i w upalny dzień. Zapaliliśmy, spokojnie udając, że nam nie zależy i po kilkunastu minutach taksówkarz do nas wrócił proponując 10 dolców. Nie było to idealne rozwiązanie, ale nie mieliśmy innych opcji, więc się na to zgodziliśmy.
Opłata za wyjazd
Już wjeżdżając do Belize, wiedzieliśmy, że trzeba będzie zapłacić 20 USD za wyjazd. Taki podatek turystyczny na rzecz ochrony przyrody. Celnik z uśmiechem na ustach spytał się Pawła “Jak się panu podobało Belize?” Jak na to odpowiedzieć? Jakby się podobało, to byśmy zostali dłużej niż dwa dni.
Meksyku! Nadjeżdżamy!
Pieczątki po jednej stronie zostały podbite, podatki zapłacone, przyszła kolej na aduanę meksykańską. Tylko trzy kilometry z buta. I nawet byśmy poszli, gdyby ta droga była bardziej przyjazna pieszym. Nie była i przy tym natrafiliśmy na bardzo nachalnego taksówkarza, tym razem z Meksyku. I znowu, gdzie były te niby colectivo dostępne na całej trasie? Ani widu, ani słychu. Z tym kierowcą trzeba było długo negocjować. On miał swój cennik, a my po prostu nie mieliśmy tyle gotówki. Mówiliśmy mu, “Panie, mamy tylko tyle. Bierzesz albo daj nam spokój”. Pan niby się zgodził, coś pomruczał, a w głowie zaświtał mu plan.
Ile dni chcemy zostać?
O tym planie nam jeszcze nic nie powiedział, tylko zawiózł na przejście graniczne po stronie meksykańskiej. Tu, w odróżnieniu do strony belizyjskiej, była kolejka. Stanęliśmy. Urzędnik chodził, rozdawał formularze i pytał się obecnych turystów ile dni chcą zostać w Meksyku. No i ja, zmęczona, cały czas głodna, odpowiedziałam: “30 dni”. Musicie wiedzieć, że Meksyku też nie było w naszym planie, tzn był, ale nie teraz. Teraz tylko przekraczaliśmy granicę, żeby wrócić do Gwatemali z drugiej strony (nie od departamentu Peten, tylko San Marcos), w celu odnowienia 90 dniowej wizy na kraje CA4 (Gwate, Salwador, Honduras, Nikaragua). Myślałam z jakiegoś powodu, że te 30 dni to taka spoko liczba. Pan już nabazgrał te 30 na naszych formularzach, a Paweł do mnie: “No co Ty?, dlaczego 30, niech chociaż 90 da!”
Logika
Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Poprosiliśmy pana o zmianę liczby, co go strasznie oburzyło, że jak to? Tak nie można!, że już wpisał na kartce i nie może zmienić. Mógł i zmienił, tylko nie na 90, 80 czy 130, bo tak by było najłatwiej, a na 50!!! A potem nam powiedział, że musimy zapłacić 30 USD za wstęp do Meksyku. No i tu się bardzo zdziwiliśmy, bo jakoś ten fragment nam umknął z przeczytanych blogów o przejściach granicznych. Ale tak jest. Quintana Roo ma swoje specjalne podatki turystyczne i za wjazd do Meksyku właśnie tutaj, drogą lądową, płaci się 30 dolców. Na szczęście można tam płacić kartą, inaczej byśmy mieli nie lada problem.
Powiem Wam, że przekroczenie tej granicy zajęło nam sporo czasu. Chyba tylko przejście z Hondurasu do Nikaragui trwało dłużej, ale za bardzo wybiegam w przyszłość..
Wreszcie w Meksyku
Wsiedliśmy z powrotem do taksówki i spokojnie pojechaliśmy do Chetumal. I tu nasz kierowca zechciał się podzielić swoim planem. Powiedział nam, że nas zawiezie do bankomatu, żebyśmy mogli wybrać pieniądze i zapłacić mu więcej. My mu na to, że “Hombre, zgodziłeś się nas zabrać za tą kwotę to już nie kombinuj!”, ale trzeba to było powtórzyć wielokrotnie, żeby odpuścił. Na koniec się jeszcze okazało, że tak wpakował nasze bagaże do swojego bagażnika, że zgniótł sobie świeżutkie awokada i był na nas zły, bo to oczywiście była nasza wina. Ale my szybko czmychnęliśmy do hotelu i tyle go widzieliśmy.
O Chetumal i wielkiej uldze już jutro.