
Między wulkanami
Śmieszne, że spędziwszy ponad dwa miesiące w Xeli, napisawszy kilka postów o wycieczkach, które zrobiliśmy z tego miasta, nie napisałam niczego ani o samym mieście, ani o hostelu, dzięki któremu mogliśmy sobie pozwolić na tak długi pobyt w Quetzaltenango. Zaraz zaraz, to Xela czy Quetzaltenango?
Xela czy Quetzaltenango?

Nasz hostel zostawiam na następny raz. Dziś zajmę się samym miastem. Xela i Quetzaltenango to jedno i to samo miasto w Gwatemali, z tym, że ta druga nazwa jest oficjalną i nigdy nie słyszałam, żeby ktokolwiek, poza turystami, jej używał. Mieszkańcy nazywają ją Xelą (czyt. Szelą) lub Xelajú (czyt. Szelahu). Nazwa ta pochodzi od Majów Mam i tłumaczy się ją na “pod dziesięcioma górami”. Mówi się, że miasto miało już ponad 300 lat, kiedy Hiszpanie przybyli tu po raz pierwszy.

Kiedy Hiszpanie zdobyli to miasto w XVI wieku, nazwali je Quetzaltenango z języka nahuatl, którym posługiwali się ich indiańscy sojusznicy z Centralnego Meksyku. I tak, Quetzaltenango, czyli “miejsce ptaka quetzala”, stało się oficjalną nazwą miasta.
Omijając tłumy
Xela nie jest typowym wyborem dla większości turystów odwiedzających Gwatemalę, zakochujących się w Antigui, Acatenango/Fuego oraz jeziorze Atitlan. I dobrze, że odpuszczają sobie Quetzaltenango. Pewnie dlatego je polubiłam. Za prawdziwość, normalność i “nieturystyczność”.

Xela to stolica departamentu o tej samej nazwie w zachodniej Gwatemali. Sam przejazd z okolic Atitlan do Quetzaltenango to mały szok temperaturowy, jako że miasto położone jest na ponad 2300 m n.p.m..

W XIX wieku, dzięki wprowadzeniu uprawy kawy, miasto przeżywało swój rozkwit, ale ze względu na swoje położenie, nie dane mu było rozwijać się w spokoju.



Katastrofy

W Xeli nie ma za wiele zabytków. Większość architektury Belle Epoque zakończyła swój żywot ponad sto lat temu w 1902. Ten rok był wyjątkowo pechowy. W kwietniu niedaleko miasta miało swe epicentrum silne trzęsienie ziemi, a w październiku dała o sobie znać Santa Maria. Santa Maria to wulkan.
Nie ma się co dziwić, że niewiele zostało. Większość z tego, co miała szczęście przetrwać znajduje się w centrum miasta, wokół Parque Central.
Wokół Parque Central




Można tu zobaczyć m. in. Pasaje Enriquez. Zbudowany tuż przed katastrofalnym rokiem przez rodzinę Enriquez, służył jako centrum handlowe (parter) oraz mieszkania (dwa piętra). Dzisiaj to właściwie tylko knajpki, restauracje, kluby i szkoła hiszpańskiego.



Po drugiej stronie parku znajduje się Urząd Miasta z literkami Xela do strzelenia sobie fotki (można wejść do środka i bezproblemowo sobie pochodzić), Katedra Espíritu Santo, a dalej przy ulicy 7a, Muzeum Historii Naturalnej. Nieśmiało dodam, że niektóre nazwy nie znaczą tego samego, co u nas.



Muzeum Historii Naturalnej brzmi dumnie, ale nie spodziewajcie się cudów. Podobnie, jak Muzeum Kolei, w budynku byłego dworca, który spełniał swą rolę aż trzy lata (1930-1933). Tu trzeba się umawiać, żeby ktoś otworzył drzwi. Czy teatr, w którym nie uświadczy człowiek przedstawienia teatralnego. Ale to już było nie raz, czy na Kubie, czy w Meksyku. I nie, nie narzekam, tylko wam piszę, jak jest 🙂
Co zobaczyć?

Wiemy już, że Xela nie jest typowym turystycznym miastem. Na pewno odstaje od wymuskanej Antigui, ale nie oznacza to, że nie ma tu ciekawych miejsc. W samym mieście na pewno warto się przejść:
– do Teatru Municipal; najlepiej na jakiś koncert czy inny event, ale nawet jak nic akurat się nie dzieje, spokojnie można wejść i poprosić o oprowadzenie;

– na Cerro Quemado, czyli wygasły wulkan na wysokości ponad 3100 m n.p.m.;
– do Parque Municipal Cerro El Baul;
– na Cmentarz Miejski;
– na targowiska Mercado la Democracia czy Minerva.
– na festiwal filmowy czy La Virgen del Rosario.

Xela to też idealna baza na wycieczki:
– do gorących źródeł w Agua Amargas, czy Fuentes Georginas;
– na wulkany:
Santa Maria (ten sam, który zniszczył większość zabytków Xeli w 1902 roku), Chicabal, Santiaguito;
czy nawet najwyższy szczyt Gwatemali i całej Ameryki Centralnej – Volcán Tajumulco;

– do zabytkowych kościołów w Salcaja i San Andres Xecul.
Nie ma już San Martin przy Parque Central?
Nietrudno w Xeli o pagórki, z których można podziwiać panoramę miasta. Pod tym względem trochę mi przypomina Kunming, za którym tęsknię. Drugie podobieństwo, tak jak w Chinach, nie ma człowieka miesiąc, dwa, wraca i zastaje same zmiany. Może nie same, ale dużo. Raz na przykład mieliśmy się spotkać ze znajomymi w knajpce na wzgórzu. Znajomi ostatni raz byli tam dwa tygodnie wcześniej. Jak doszliśmy, okazało się, że miejsce zamknięte na cztery spusty i już właściwie nie istnieje.

Z tego też powodu, nie daję wam żadnych polecajek, bo nie wiadomo czy te miejsca są jeszcze otwarte. Ale:
- budżetowa, przyzwoita cukiernia, taka xelowska sieciówka – Xelapán, wiele lokalizacji.
- San Martin to z kolei bardziej europejska piekarnio-cukiernia, ale też droższa od Xelapán. Za naszego urzędowania, jeden San Martin był wygodnie położony zaraz obok Xelapán przy Parque Central. Z tego, co widzę na mapie, już go tam nie ma, ale jest większy lokal przy terminalu Minerva.
- Kafejki – Mandarina – właścicielka z Australii, zachodni vibe i jedzenie, pyszna kawa; Harmonia (bardzo dobra kawa ziarnista na kg, mielą na miejscu), Café Museo la Luna – dla turystów, jak my byliśmy, sprawiała wrażenie zapyziałej, niewartej pieniędzy, które się tam zostawia. Kafejek, które my lubiliśmy, niestety nie ma już na mapie, więc zakładam, że się nie utrzymały. Szkoda.
- Jedzenie – ech… brak słów. Ogólnie, nie smakowała nam Gwatemala i nie zamierzam tego ukrywać. Dla nas, okazała się wspaniałą dietą odchudzającą. Jedyne dobre jedzenie, które przyszło nam tam spożyć i to w Xeli, to była restauracja hinduska (Sabor de la India). Czasami (jak było otwarte) można było coś znaleźć w Xela Green (bufet wegetariański z naprawdę smacznym humusem, ale wybór potraw zależał od dnia). Na pewno jest więcej smacznych miejsc, ale raz, nie rozbijaliśmy się po fancy restauracjach, a dwa, tak, jak pisałam wcześniej, te rzeczy szybko się zmieniają.
- Muzyka na żywo – Paddy’s.
- zakupy codzienne – warzywa i owoce na mercados (Democracia czy Minerva), jeśli lubicie negocjacje i jako tako mówicie po hiszpańsku. A na większe zakupy w sklepie, gdzie można płacić kartą i widzi się ceny – Maxi Despensa czy La Torre.
- barber – byłam u czterech i przy mojej fryzurze nie było żadnej różnicy, 10-15 zł. Be adventurous!

Kunming za Tobą też tęskni!
Robię wszystko, żeby wyruszyć w wyprawę do Azji pod koniec tego roku. Jak się uda, to na pewno przyjedziemy do Kunmingu. Pozdrawiam mocno!