Szlakiem kościołów
Chicken bus
Nasza pierwsza wycieczka chicken busem w Gwatemali. Nie było tak źle, ale też nie było daleko. Powiedziano nam, że nie ma bezpośredniego busu z Xeli do San Andres i właśnie na tej przesiadce daliśmy się naciągnąć. Cóż, zdarza się to każdemu.
Skąd?
Można iść na ‘dworzec’ Minerwy (Terminal Minerva), ale jako że jest on dość daleko od centrum miasta, wygodniej się przejść na ulicę, gdzie wiadomo, że ten autobus się zatrzymuje. Już nie pamiętam dokładnie skrzyżowania, na którym się zatrzymuje, ale jak tylko wrócimy do Xeli, to dopiszę. Powiedziano nam, że najłatwiej dostać się do San Andres zatrzymując jakikolwiek bus jadący do “Cuatro Caminos” i stamtąd podjechać do miasteczka tuk-tukiem. Taki był plan.
W gwatemalskich busach, oprócz kierowcy, jest zawsze pomocnik, który stoi w drzwiach (najczęściej otwartych, nawet podczas jazdy), wykrzykuje kierunek, w którym autobus jedzie, pomaga załadować bagaże na dach i zbiera pieniądze. Pomocnik ten, wiedząc gdzie chcemy jechać, powiedział nam, że mamy wysiąść wcześniej (w Salcaja) i że tam już czeka bus, który nas bezpośrednio zabierze do San Andres. No to wysiedliśmy. W pierwszym busie zapłaciliśmy 5Q za bilet, a w drugim, za o wiele krótszą trasę, zażądano od nas dwa razy więcej. A my, takie głupie norki, zapłaciliśmy. Później dopiero do nas dotarło, że koleś nas oszukał. Miał to być pierwszy i ostatni raz.
Trochę historii
Zanim dojechali tu Hiszpanie, Majowie założyli w tym miejscu swoją osadę, którą po prostu nazwali Xecul. W języku Majów Mam “Xe” znaczy poniżej, a “Cul” wzgórze, co nam daje “pod wzgórzem”. Hiszpanie z kolei zadedykowali miasteczko świętemu Andrzejowi i stąd San Andres Xecul. Historia samego kościoła jest niejasna, zakłada się, że został zbudowany w połowie XVII wieku. W 2016 kościół odrestaurowano i odmalowano. Co jest w tym budynku takiego wyjątkowego?
Celebryta wśród kościołów
Na pewno jego sławie pomógł fakt, że znalazł się na okładce przewodnika Lonely Planet (2010). Na samej fasadzie można zobaczyć jak kultura Majów mieszała się z chrześcijaństwem. Obok świętych i aniołów mamy kukurydzę, owoce i jaguary. Sam styl ozdób przypomina kolorowo tkane bluzki miejscowych kobiet, “huipiles”. Jaskrawy żółty, odnosząc się do kukurydzy, reprezentuje w kulturze Majów życie i pokarm; ostra czerwień, krew i wschód słońca; zieleń, bliskość natury. Kopuła kościoła, też jest pomalowana w te kolory, ale żeby ją zobaczyć, trzeba się przejść trochę dalej w górę.
Szczęściarze
Tego dnia mieliśmy niebywałe szczęście, jak się później okazać, bo przyszliśmy z głupia frant i trafiliśmy na takie momenty, że bez problemu mogliśmy zobaczyć najpierw kościół w San Andres, a później w Salcaja w środku. Nie jest to takie proste i niewielu się udaje. Haha. Nawet nie zdawaliśmy sobie sprawy jaki nas zaszczyt spotkał.
Jakie rozczarowanie
Kościółek w San Andres przyciąga turystów swoją fasadą; w środku jest zupełnie biały i bez ozdób. Nie zrobiłam żadnych zdjęć, bo było napisane, że nie wolno, a jak nie wolno, to nie wolno. Mam problem z nieprzestrzeganiem jakichkolwiek zakazów. Ale, jak jesteście ciekawi, to w internecie można znaleźć zdjęcia środka kościoła. A zatem, proste wnętrze, właściwie bez jakichkolwiek dekoracji architektoniczno-malarskich. Jedynie ołtarz i posążki stanowią kontrast do białego decorum. Rodzina święta i inni z klubu wyglądają jak lalki przebrane na bal. Wszyscy mają też rzęsy jak po terapii kolagenowej czy innych zabiegach w salonie piękności. To wszystko daje dziwaczny rezultat.
Jesteś na zewnątrz, uderza cię feria kolorów, wzorów, podziwiasz każdą figurkę z osobna, szukasz małp i ptaków, o których pisano w necie, że są na fasadzie (szukałam, szukałam i oprócz jaguarów, żadnych innych zwierząt nie znalazłam), no i się nastawiasz, że jak tylko przestąpisz próg, to jeszcze więcej tego będzie. A tu klops. Kolory znikają, a sztuka naiwna zamienia się w wyrośnięte lalki w sukniach, że hoho, tylko ze smutnymi minami.
Kalwaria Gwatemalska
W San Andres jest jeszcze mniejszy brat powyższego kościoła. Nazywa się kalwaryjskim (Iglesia del Calvario) i naprawdę wygląda jak byłby młodszym bratem – fasada też żółta, tylko o wiele mniejsza i z mniejszą ilością dekoracji.
Maximon
Ciekawą rzeczą w san Andres, o której dowiedziałam się niestety PO wycieczce do miasteczka, jest kult Maximona, albo San Simona. Maximon to bóstwo Majów i ludowy święty reprezentowany przez kukłę, która wygląda jak połączenie kowboja z gangsterem. Maximon ma swoją dobrą i złą stronę; z jednej strony jest wielkim podrywaczem, a z drugiej, patronem par. W różnych miejscach czci się go trochę inaczej. W San Andres kukła Maximona ląduje na rok u kolejnego (wierzącego) mieszkańca miasteczka, gdzie ma swój pokój z ołtarzem, na którym nie może zabraknąć czegoś do przepłukania gardła i zapalenia. Ciekawe, nie?
To, czego nie zrobiliśmy
Były kościoły, Maximon, no to jeszcze cmentarz i miradory. Na cmentarz poszliśmy, bo cmentarze w tym miejscu na ziemi wyglądają zupełnie inaczej niż u nas. Zobaczcie na filmiku. My szczególnie chcieliśmy zobaczyć, jak to wygląda, ponieważ w Xeli wstęp na cmentarz jest zabroniony. I powiedziano nam, że nie tylko w Xeli, ale w całej Gwatemali. Dlaczego? Bo Covid, oczywiście…
Na wzgórza szczerze mówiąc nie chciało nam się iść, Paweł jak tylko słyszy “mirador”, dostaję spazmów. Ale są. Można jak się chce zobaczyć kolejne miejsce z góry. Wiedzieliśmy, że jeszcze idziemy z buta do Salcaja i też nie byliśmy pewni jaka to trasa i jak czasowo nam to wszystko zejdzie. Z perspektywy, spokojne byśmy na dwa wzgórza mogli wejść.
Gdzie mapa poprowadzi
Z San Andres do Salcajá to tylko 5 km. Pierwsze kilometry prowadziły wzdłuż ulicy, potem Google poprowadził nas przez pola, gdzie żywej duszy poza nami nie było. Ja się trochę bałam, wiadomo, człowiek się naczytał i nasłuchał opowieści o bezpieczeństwie w Gwatemali, ale na szczęście nikt na nas nie czyhał zza drzewem z niecnymi zamiarami. W jednym punkcie mieliśmy ładny widok na Cerro Quemado, o którym pisałam wcześniej, i na wulkan Santa Maria.
Najstarszy kościół w Ameryce Centralnej
Salcajá jest o wiele większym miasteczkiem niż San Andres, a kościół San Jacinto, który widzicie na zdjęciu jest najstarszym kościołem w Ameryce Centralnej (zbudowany w 1524 roku). Jego druga nazwa to La Ermita Conquistadora De La Inmaculada Concepcion, nawiązując do Pedro de Alvarado, konkwistadora, który podbił te tereny. Z zewnątrz przypomina bardziej fortecę, niż kościół, wysokie i grube mury z niewieloma oknami, rozmieszczonymi strategicznie, aby zapobiec atakom czy grabieżom. Został częściowo zniszczony podczas trzęsienia ziemi w 1902 r., ale odrestaurowano go i póki co, ma się dobrze. Iglesia de San Jacinto może się pochwalić najstarszym w Ameryce Łacińskiej ołtarzem oraz pierwszą figurą Matki Św. przywiezioną z Europy. Po dziś dzień regularnie odbywają się tu msze, w sobotę o 6 wieczorem, jakby ktoś miał ochotę, ale poza tym, kościół jest zamknięty. Stąd moja wcześniejsza uwaga, że naprawdę mieliśmy szczęście, że udało nam się zobaczyć kościół od środka.
Chicken bus raz jeszcze
Po obejrzeniu kościoła, przeszliśmy się jeszcze na spacer po Salcaja, ale nic specjalnie nie zwróciło naszej uwagi. Znaleźliśmy przystanek chicken busów i ruszyliśmy do Xeli. Tym razem trafiliśmy na autobus, który jechał trochę inną trasą. Lepiej dla nas, bo zamiast na Minerwę, zawiózł nas jakiś kilometr od naszego hostelu. W tą stronę zapłaciliśmy 5Q i zauważyliśmy pewną rzecz. Jak się daję pomocnikowi kierowcy odliczoną sumę, którą się zna albo, która się wydaje słuszna, biorą i nic nie mówią. Lepiej nie pytać ich, tylko innych pasażerów, albo po prostu patrzeć ile pieniędzy dają pasażerowie z siedzący przed Tobą.
Film
Zapraszam!
1 thought on “San Andres i Salcaja”