Donde esta el colectivo a Homun?
My sobie wybraliśmy jedno z powyższych miasteczek, Homun, na jednodniową wycieczkę. Drugie obok z podobną liczbą cenot nazywa się Cuzama. Szczerze Wam powiem, że nie wiem dlaczego akurat wybraliśmy to pierwsze. Chyba dlatego, że w sieci piszą, że mniej ludzi tam jeździ, ale wydaje mi się, że odkąd to zaczęli pisać, to lepiej jest pojechać do Cuzamy.
Homun jest właściwie bardziej wioską a nie miasteczkiem, ale kto by się czepiał. Można do niej spokojnie dojechać colectivo za 30 pesos (wrzesień 2022) z Calle 52/Calle 67. Cała podróż trwa około godziny. W Homun jest mnóstwo cenotów, tzn ok 20. 😉 Można by tam cały boży dzień spędzić jeżdżąc od jednej do następnej. Ja to sobie znowu trochę inaczej wszystko wyobraziłam, myślałam, że to będzie mała wioska z mnóstwem drzew i dzikiej roślinności, i że co krok będzie jakieś sekretne zejście do cenoty, i że całe doświadczenie będzie magicznie.
Co się widzi oczyma wyobraźni
Nie wiem dlaczego tak sobie myślałam, jakiś chyba niedobitek romantyzmu się we mnie obudził. Było bardzo prozaicznie. Jak tylko wysiedliśmy z colectivo na wszystkich turystów rzucili się kolesie na motorach oferując wycieczki po kilku oczkach wodnych za 200 kilka pesos. My każdemu z nich mówiliśmy, że nie, dziękujemy, my wolimy sobie pochodzić sami. Jakoś nie chcieli zrozumieć i trochę to trwało zanim nas zostawili w spokoju.
Mapa to mój przyjaciel, znalazłam kilka cenot blisko przystanku i zaczęliśmy nasze “skakanie po cenotach”.
Pierwsze śliwki robaczywki
Zaczęliśmy od Uinic. I tam było fantastycznie. Mała cenota zamknięta, w jaskini, bardzo klimatyczna. Wstęp 50 pesos, kamizelki w cenie.
Schodzimy do jaskini, a tam co? Piękna krystalicznie czysta woda i my sami. Było bajecznie. Miałam swoją chwilę magii i nawet niska temperatura wody mi nie przeszkadzała.
Nie jest tu głęboko i bardziej można się tu popluskać niż pływać, ale to nie ujmuje tej cenocie zupełnie nic. Jest tu cudownie.
Będąc w wodzie można też podziwiać promienie słoneczne wpadające przez niewielki otwór w ziemi padające na wyrastające z jaskini drzewo.
Mieliśmy szczęścia. Ta cenota jest tak kameralna, że nawet z dwoma dodatkowymi osobami byłoby tłoczno.
Zonk
Potem ruszyliśmy w stronę kompleksu Santa Barbara, który jest droższy (250 pesos), ale na swoim terenie ma trzy cenoty, dwie podziemne i jedną otwartą. Już prawie doszliśmy, a tu widzimy, że autokary pełne turystów nadjeżdżają. Powiedziano nam, że oni tylko będą godzinę i jak chcemy możemy w międzyczasie iść do innej cenoty, Tza Ujun Kat.
Lubię nietoperze, ale…
Poszliśmy, nie wiedząc dokładnie czego się spodziewać. Zapłaciliśmy kolejne 50 pesos za wstęp (od osoby) i jeszcze nas policzyli 40 za kamizelkę, z której i tak nie skorzystaliśmy. Dlaczego? Jak weszliśmy przez dziurę w ziemi (podobnie wygląda zejście do Uinic i, nie powiem, myśleliśmy, że czeka nas podobne doświadczenie) to naszym oczom ukazała się półotwarta cenota z niebywałą ilością nietoperzy.
Było trochę osób, niektóre nawet pływały, ale jak dla mnie nie było to miejsce, gdzie bym chciała wchodzić do wody i szczerze mówiąc, gdybym wiedziała jak to wygląda, nie zeszłabym tutaj. Na szczęście byliśmy tam tak krótko, że żaden nietoperz nie zdążył na nas niczego zrobić.
Tza Ujun Kat jest większa od cenoty Uinic; na środku jaskini rosną sobie krzaczki, które otacza woda i ściany jaskini. Mi to wszystko wydało się dosyć ponure.
Ile to jest za dużo czekolady?
Do wyjazdu wycieczki z Santa Barbara jeszcze zostało 50 minut i stwierdziliśmy, że już nie mamy parcia na cenoty, że wracamy do Meridy. Zdjęcia uśmiechniętych osób w turkusowej wodzie na pewno sprawiają, że człowiek myśli, ach, też tak chcę. Pewnie, ale wiadomo, co za dużo, to nie zdrowo. Nawet czekolada w dużej ilości może się przejeść (Paweł twierdzi, że nie, ale wiecie, o co chodzi). Tak samo z cnotami. Ile można? Płać, zobacz, wejdź do zimnej wody, zrób zdjęcie, wyjdź, przejdź/pojedź do kolejnego miejsca, powtórz. Wierzcie mi, jest to męczące. I, jak to w życiu bywa, oczekiwania podsycone pięknymi zdjęciami z blogów, często nie zostają spełnione, a bo to tłoczno, a bo niepogoda, czy najzwyczajniej na świecie rzeczywistość wygląda inaczej.
Wracamy do Meridy
Nie zważając na fakt co najmniej 18 cenot przez nas niezobaczonych, ruszyliśmy w stronę małego ryneczku, skąd odjeżdża colectivo do Meridy. Trochę musieliśmy poczekać, aż van się napełni dając tym samym znak do odjazdu. Po drodze zrobiliśmy sobie listę miejsc, do których chcieliśmy zajrzeć w Meridzie i zadowoleni z planu oraz z dość wczesnej godziny czekaliśmy z niecierpliwością na powrót do miasta. Ale jak już byliśmy prawie na miejscu, zaczęło lać… Resztę historii już znacie. Następnym razem będą już wieści z zupełnie innego kawałka Meksyku.