Santiago od lotniska strony
Droga do
Gwoli przypomnienia, po Hawanie, Vinales i Santa Klarze, wsiadłyśmy do pociągu, wcale nie byle jakiego, bo okazał się całkiem całkiem (chiński nota bene). Miał tylko jedną wadę – spóźnił się i tym samym spowodował, że nasz pobyt w Santiago de Cuba uległ automatycznemu skróceniu.
Trochę historii
Santiago de Cuba. Mogłabym Wam napisać, że Santiago de Cuba jest drugim co do wielkości miastem na Kubie i kolebką obecnego rządu. To właśnie tutaj Fidel Castro rozpoczął rewolucję w 1953 atakując garnizon “Cuartel Moncada”. Mogłabym również wspomnieć, że założone w 1515 roku przez Diego Velasqueza, jako jeden z ważniejszych portów na Karaibach było niejednokrotnie atakowane przez piratów. Ale…
Ale nie chcę rozpisywać się o tym mieście. Wielu turystów omija stolicę prowincji Oriente podczas wycieczki na Kubę (jest ona stosunkowo daleko od Hawany). My chciałyśmy zwiedzić i poznać to miasto lepiej. Zanim jeszcze doleciałyśmy na Kubę, wiedziałyśmy, że właśnie Santiago de Cuba będzie naszym miejscem pożegnania z wyspą. Ale w życiu jak to w życiu, nie da się zaplanować wszystkiego. Z kilku dni na zwiedzanie, został jeden. Tak że to, co wiem o historii tego miasta to wiedza zdobyta z książek, a nie wynik całodziennych pieszych wycieczek po mieście i godzin spędzonych w muzeach czy przy zabytkach.
Empirycznie jednak doświadczyłyśmy słynnych upałów, które jak cios Gołoty uderzyły nas rano jak tylko wysiadłyśmy z pociągu Santa Klara – Santiago. I choć to tutaj Don Facundo Bacardi założył swoją pierwszą fabrykę rumu i prawie każdy kubański styl muzyczny od salsy po son wziął się właśnie z zakurzonych, zmysłowych uliczek Santiago, to ani nie miałyśmy okazji sobie porumować, ani pobawić się przy lokalnej muzyce czy nawet tylko jej posłuchać.
Początek niedogodności
Nasza przygoda z Santiago de Cuba była zdecydowanie za krótka. Czasu starczyło tylko na spacery wokół starówki i takie ot przed siebie, co i tak, w panującym tu upale było sukcesem. Przy okazji udało nam się uwiecznić wnętrze piekarni, która bynajmniej nie jest wyjątkiem na Kubie. Wyjątkowo trudno nam było znaleźć wodę mineralną, zajęło nam to dobre kilka godzin. Nie mam pojęcia dlaczego tak się stało, może po prostu w centrum miasta spóźniały się dostawy, czy coś, jako że w ciągu całego pobytu na Kubie przytrafiło nam się to tylko raz. Tam też po raz pierwszy stałam w kolejce po kartę internetową i po raz pierwszy pani spisywała przy tejże okazji numer mojego paszportu. Wiem, że to normalna procedura, ale wszędzie indziej, nawet w Hawanie odbywało się to raczej bez zbędnej papierologii.
Gotowe do odlotu?
Rankiem następnego dnia byłyśmy zwarte i gotowe, żeby opuścić Kubę; tu trzeba zaznaczyć, że z żalem. Ale, jak się okazało, Kuba nie tak łatwo się nas chciała pozbyć. Rankiem wcale nie było łatwo złapać taksówki, w końcu udało nam się wleźć do jakiegoś vana. Kiedy tylko dotarłyśmy na lotnisko okazało się, że nasz lot wspaniałymi liniami Intercaribbean jest o pół godziny później niż to, co miałyśmy na rezerwacji. O tym oczywiście nikt w obsłudze nie pomyślał, żeby pasażerów poinformować. No w sumie po co, to tylko pół godziny. Moim zdaniem, przy lotach porannych to jednak robi różnicę… Na pewno byłoby mniej stresu przy szukaniu autobusu czy innego pojazdu, żeby dotrzeć na czas. Ale od początku.
InterCaribbean
Jednym zdaniem: InterCaribbean to taki Karaibski RyanAir. Na swojej stronie chwalą się, ze są liderem wśród linii lotniczych operujących w tym regionie obsługując najwięcej lotów między wyspami. Obecnie latają do 27 miast, a ich sieć rozciąga się od Hawany na zachodzie po Barbados na wschodzie. Wylot z Kuby to był nasz pierwszy kontakt z tym przewoźnikiem (i niestety nie był on kontaktem ostatnim, o czym będzie przy innej okazji). Trasę Santiago de Cuba – Santo Domingo ok. 670km normalnie pokonuje się w godzinę 50 minut.
Opóźnienie
Kupiłyśmy bilet na lot o 10:05, przyjechałyśmy na lotnisko dwie godziny przed lotem, jak każdy rozsądny pasażer powinien i już na samym wejściu przywitała nas tablica z rozkładem lotów, na której czarno na białym było napisane Santiago de Cuba – Santo Domingo – 10:35. I nie, nie było to wcale oznaczone jako opóźnienie, zmiana, cokolwiek. Wyglądało to tak jakby ten lot zawsze był o tej porze, tylko dziwnym trafem miałyśmy bilet na pół godziny wcześniej. Dobra, 30 minut to nie tragedia, ale… Gdybyśmy o tym wiedziały, odpadłoby nam sporo stresu związanego ze złapaniem taksówki czy jakiego bądź to pojazdu, żeby na lotnisko się w ogóle dostać; bo to przed 8 rano okazało się nie lada wyzwaniem i skończyłyśmy na pace jakiegoś wozu. Odprawiłyśmy się i czekałyśmy. Tuż przed 10 słyszymy, że lot będzie opóźniony. Na razie nie wiadomo jak długo, że trzeba czekać i nasłuchiwać kolejnych komunikatów.
Lotnisko
Co do lotniska, mówiąc delikatnie, nie jest ono duże. Ania porównała je do dworca PKS w Sandomierzu. Jeden ni to bar, ni to kafejka, z bardzo ograniczonym menu (kawa, herbata, piwo, jakieś ciacho i dania do przygotowania w mikrofali). Znowu, tragedii nie było, ale jak za to zapłacić? I tu pojawił się problem. Lokalnej gotówki już nie miałyśmy, oprócz pamiątkowych egzemplarzy, które i tak by na nic nie starczyły , i drobniaków. CUP do CUP-a i było piwo. Jedno. Pierwsze i ostatnie. Gdyby ktoś się pytał: nie, kart nie przyjmowali. Drugim problemem był brak internetu.
Komplikacje
Miałyśmy zarezerwowany samochód na 15 na lotnisku w Santo Domingo i nocleg blisko Las Terrenas, do którego chciałyśmy dotrzeć jeszcze tego dnia. A jak tu przełożyć rezerwacje jak nie mogłyśmy ani do nich zadzwonić, ani nawet wysłać maila? Chłopak z tych nieszczęsnych linii lotniczych, obarczony obowiązkiem uspokajania, informowania i łagodzenia powszechnego niezadowolenia pasażerów , obiecał zadzwonić i załatwić sprawę, ale mu się nie udało. Nie do końca mu wierzyłyśmy, ale przyszedł, dzwonił przy nas i rzeczywiście, po drugiej stronie Cieśniny Wiatrów – cisza.
Opóźnienie zwiększało się co godzinę. Na pocieszenie dostałyśmy bułki i sok, a po kilku godzinach ciepły posiłek. Około 21 InterCaribbean udało się w końcu sprowadzić maszynę z Providenciales i tuż po 9 wyleciałyśmy. Jeszcze zanim weszłyśmy do samolotu, wszystkich pasażerów poproszono o napisanie na kartce papieru swoich adresów mailowych, ponieważ firma miała nam wszystkim wysłać przeprosinowe kupony ze zniżką na następne loty. Z nas trzech takowy otrzymała tylko Ania, która i tak nie mogła go wykorzystać, bo jak go dostała była już w Polsce, a kupon był ważny tylko przez miesiąc czy dwa.
Po godzinach
Zmęczone stresem i całodniowym oczekiwaniem, wylądowałyśmy na opustoszałym lotnisku w Santo Domingo mając misję do spełnienia – znaleźć naszą wypożyczalnię samochodów. Pytałyśmy nielicznych pracowników lotniska, gdzie, co i jak? Ale nikt nie był w stanie nam pomóc. Dałyśmy za wygraną. Jedyne co nam się udało załatwić, to kupno lokalnej karty sim i znalezienie na szybko jakiegoś noclegu w miarę blisko lotniska. Wiedziałyśmy, że musimy wrócić do wypożyczalni odkręcić przepadłą nam rezerwację i znaleźć nowe auto). Negocjacje z taksówkarzami lotniskowymi nigdy nie są łatwe, szczególnie w nocy i jak się jest lekko zdenerwowanym, ale jakoś dotarłyśmy do hotelu i mimo niepokoju czającego się gdzieś z tyłu głowy, co będzie jutro?, czy znowu coś nam oddali podróż do las Terrenas?, zasnęłyśmy.
Zapraszam na filmik: