Chcę internetu!
Dzisiaj, po długiej przerwie, kolejny odcinek z serii, co mnie drażniło na Kubie. I tu od razu przyznaję, jestem dataholikiem, osobą uzależnioną od sprawdzania wszystkiego, pytającą się nieustannie wujka google o coś, co akurat mi do głowy przyjdzie, a na co nie znam odpowiedzi, począwszy od dlaczego szczury mają długie ogony, po sensowniejsze dylematy natury praktycznej, czyli co się dzieje w miejscu, w którym jestem, co zobaczyć, ile to kosztuje, itp. Słowem – informacje przydatne w czasie wakacje w obcym kraju. Oczywiście uzależnienie od internetu rozciąga się również w inne rejony, ale to nieistotne.
Na lotnisku
O internecie jaki jest na Kubie trochę wiedziałam przed przylotem, ale stwierdziłam, że kupię sobie kartę sim z największą dostępną dawką internetu i nie będzie tak źle. Zamiar wspaniały, jednak nie wypalił, po części z niesprzyjających warunków, po części z mojego wrodzonego lenistwa.
Gdy tylko wylądowałam wymieniłam pieniądze i w pełnej gotowości zabrałam się za poszukiwania punktu z kartami sim. Trochę to trwało, punkt owy jest na zewnątrz lotniska, za serią lokali z jedzeniem i toalet publicznych. Poczta. Kolejka na dwadzieścia osób, nikogo obsługującego. Kiedy ktoś ma przyjść? Nikt nie wie, wszyscy cierpliwie czekają. Daję za wygraną.
Na co dzień cierpliwości mi brak, a co dopiero po dwóch dniach spędzonych w samolotach i na lotniskach, objuczona plecakami. Stwierdziłam, zrobię to później, ale już trochę nieswojo się czułam, bo jak dam znać dziewczynom, że już jestem. Nie dałam, ich nie było w hostelu, na szczęście nasz pokój był otwarty, także mogłam trochę odsapnąć, odświeżyć i poeksplorować Hostel Corazon Del Mundo.
ETECSA
Ale odbiegłam od tematu… Internet… W drogich hotelach jest dostępny wifi. W hostelach, casas particulares – nie. Co najwyżej mają one hot spot, którym można się podłączyć do internetu dzięki magicznej karcie. Magiczna karta nazywa się Nauta i wydawana jest przez państwową firmę telekomunikacyjną (właściwie nie trzeba dodawać, że państwowa, bo niby jaka na Kubie, ale niech będzie- państwowa i jedyna) ETECSA.
Najbardziej popularne są godzinne (1CUC) I 5-cio godzinne (5CUC). Zazwyczaj trzeba mieć przy sobie paszport (mi udało się kilka razy bez, ale lepiej nie ryzykować) i można kupić maksymalnie trzy za jednym razem. Przygotujcie się na kolejki… Samo posiadanie karty jednak jeszcze nie sprawi, że zostanie się połączonym z internetem; trzeba bowiem znaleźć wyżej wspomniany hot spot, gdzie wifi jest dostępny.
Większość tych hot spotów znajduje się na zewnątrz, w parkach, na placach, rynkach. Uwaga praktyczna- zalogowanie się jest raczej proste; szukasz WIFI Nauta, logujesz się wpisując numer karty i hasło, które jest podane na karcie. Pamiętajcie jednak, żeby się wylogować; jak się tego nie zrobi, to minuty będą naliczane I karta szybko zje wykupioną godzinę czy 5 godzin. Niby oczywiste, ale w zależności od aparatu telefonicznego strona do wylogowania pojawia się jak chce, co nam zdarzyło się i pierwsze karty kupione przez Anię i Magdę straciły ważność nie po 5 godzinach użytkowania, tylko po kilkunastu minutach pierwszego zalogowania. Be aware! Można też się pokusić o roaming, tak, są tacy desperaci (ja), którzy dla internetu zrobią dużo, a raczej wydadzą dużo. Ceny oczywiście różnią się od operatora. Ja za swoje chwile słabości płaciłam 15 złotych za dzień (China Mobile). Znowu się rozpisałam… Macie jakieś pytania?