Rowerem po Junnanie
Jezioro
Jezioro Pieszczenia Nieśmiertelnych, czyli Fuxian Lake (抚仙湖,Fǔxiān Hú) położone na wysokości 1721 m npm rozciąga się przez trzy powiaty(Chengjiang, Jiangchuan oraz Huaning) w Junnanie. Jest to trzecie co do wielkości i najgłębsze (155m) jezioro w tej prowincji. Z ciekawostek, na dnie jeziora odkryto szczątki miasta zatopionego prawdopodobnie przez trzęsienie ziemi. Badania przeprowadzone w 2007 r potwierdziły, że miasto to ma około 1750 lat. Fuxian jest oddalone od Kunmingu o około 80 km i tak sobie wymyśliłyśmy, że w ciągu pięciu dni damy radę do niego dojechać i objechać je dookoła (90 km w obwodzie).
Droga
Zauważyłam, że patrząc na mapę zawsze jakoś łatwiej wychodzi planowanie niż realizacja planów. Nasze rowery to raczej nie pojazdy na górskie wycieczki, piękne czarne Gianty bez przerzutek. Droga z Kunmingu nad jezioro i powrotem miała około 900 metrów podwyższenia, tak że bywały odcinki kilometrowe, których nie byłyśmy w stanie przejechać i musiałyśmy nasze rowery pchać.
Kunming
Samo przejechanie miasta trochę nam zajęło, wiadomo, światła co chwila, szaleni kierowcy skuterów, korki. Gdy dotarłyśmy do Jeziora Dianchi, było już spokojniej i praktycznie całą ścieżka rowerowa była dla nas. Musiałyśmy tylko zatrzymywać się co jakiś czas, żeby sprawdzić czy to już musimy odbijać w lewo.
Trasa przecinała Chenggong, niby dzielnicę Kunmingu, ale dla nas, ludzi mieszkających w centrum, to jak zupełnie inne miasto. Jeszcze w dodatku nie ukończone. Przeszerokie ulice, mnóstwo nowych wieżowców i żadnych ludzi. Tylko strażnicy pilnujący pustych budynków raz na jakiś czas. Czułam się jak w jakimś miasteczku duchów. Po nim były jeszcze pola uprawne i w końcu wjechałyśmy w góry.
Planowanie
Co macie przed oczyma jak ktoś wam mówi, że jedzie nad jezioro? Przed moimi pojawia się skrawek lasu, trochę plaży, no i jezioro, w którym ludzie pływają. Z taką wizją tam pojechałyśmy i nawet pożyczyłam namiot od moich studentów, bo miałyśmy się rozbijać, co noc w innym miejscu nad jezioram. Mało jeszcze wtedy wiedziałyśmy o jeziorach w Chinach. Trzeba się mocno namęczyć, żeby znaleźć miejsce, gdzie można by do tego jeziora wejść. Przy Jeziorze Pieszczenia Nieśmiertelnych zbudowali molo o długości z 20 kilometrów, po którym chodząc można podziwiać taflę jeziora, ale które uniemożliwia choćby dotknięcie wody.
Huacheng
Jak dotarłyśmy do Huacheng, miasteczka na północy jeziora, wiedziałyśmy, że z namiotu nici i trzeba znaleźć jakiś nocleg. Nie obyło się bez problemów, bo choć hoteli bez liku, żadne nie miały licencji na obcokrajowców. Musiałyśmy znaleźć takie miejsce, gdzie ludzie byli gotowi przymknąć oko na wymóg meldunku. Udało się za pierwszym razem i udawało się każdej kolejnej nocy. Jak się domyślacie namiotu nie było szansy rozbić ani razu. W Huacheng, wracając z zakupów jedzeniowych zobaczyłyśmy jakiś bar. Chyba byłyśmy pierwszymi cudzoziemkami, bo właścicielka polewała wina i polewała i nawet jak wszyscy wyszli bawiła się z nami do rana.
Kolejne dni
Poranek był ciężki… Po czerwonym winie, a jeszcze po chińskim czerwonym winie, głowa boli przeokrutnie. Na kacu zweryfikowałyśmy swoje ambitne plany, i już nie chciałyśmy objeżdżać jeziora. *0 kilometrów poprzedniego dnia skutecznie usztywniło nasze nogi, tak że naszą ambicją stało się po prostu zjechać na południe na tyle, żeby znaleźć plażę. Nie udało nam się tego zrobić drugiego dnia.
Październik w Junnanie
W końcu, trzeciego dnia się udało. Zostawiłyśmy rowery w gospodzie i poszłyśmy łapać stopa, no bo przecież ile można jeździć rowerem. Nie było to takie proste, ale po kilku godzinach znalazłyśmy plażę! Od razu było widać inne podejście obcokrajowców i tuziemców do plażowania. My – w bikini, opalamy się, pływamy. Oni – zakuci w długie rękawy i nogawki, pod parasolem, patrzą się w jezioro. Nota bene – woda była ziiiimna.
Powrót
Muszę zaznaczyć, że z tymi noclegami to miałyśmy więcej szczęścia niż rozumu. Ostatnią noc spędziłyśmy w hotelu, który jeszcze nie został oddany do użytku, tylko dlatego, że byłyśmy w odpowiednim czasie w odpowiednim miejscu. Zatrzymałyśmy się w jakiejś knajpie na jedzenie, a że zaczynało robić się późno zapytałyśmy właścicieli, czy nie znają jakiegokolwiek hotelu po drodze. A oni na to: ‘O! Akurat jest tu nasz kuzyn i on ma hotel!’ Udało się. Rankiem jeszcze zdążyłyśmy skoczyć na lokalny market i zjeść mixiany przed powrotem do Kunmingu.